piątek, 19 maja 2023

Strzelba i mysz, czyli instynkt myśliwski

 W oczekiwaniu na pierwsze Święta Bożego Narodzenia na całkowicie własnych śmieciach zaczęliśmy nieśmiało rozglądać się po okolicy.

Jedną z pierwszych rzeczy jakie rzuciły nam się w oczy był brak płotów w większości domów. Co prawda zdarzali się sąsiedzi, którzy demonstracyjnie odgradzali się od świata, ale taka postawa nie przysparzała im przyjaciół. Asymilujących się z otoczeniem również nie wybudowaliśmy żadnego muru. Obawiałam się tylko jak utrzymamy zwierzaki na terenie naszej „posiadłości”, ale postanowiłam się tym martwić później.

Kontynuując temat sąsiedztwa okazało się bardziej zróżnicowane niż w Connecticut, ale tutaj, co ciekawe, również nie mamy czarnych sąsiadów. Jest za to sporo Azjatów, Hindusów, Portugalczyków i niespodzianka, parę rodzin polskiego pochodzenia.

Podczas pierwszego „zapoznania” z jedną z sąsiadek o mało co nie zniechęciliśmy jej do nas totalnie, a wszystko to przez Mężusia. W ferworze urządzania zamówiłam półki do szafy, kiedy przyszły nikt jakoś nie miał czasu się nimi zająć i je rozpakować, bo zawsze coś innego było do zrobienia. Po dwóch tygodniach mąż zdecydował się zadziałać i je zamontować. Wybrał sobie moment kiedy odwiedzała nas sąsiadka. To był jeden z tych niezapomnianych momentów. Ja się starałam zrobić pierwsze wrażenie, w dodatku dobre, kiedy w drzwiach pojawił się Mężuś ze skołowanym wyrazem twarzy, trzymając w ręku wielkie pudło ze strzelbą w środku. 
Ignorując zszokowaną sąsiadkę poinformował mnie na bezdechu: „Dostaliśmy broń”.

Cud, że sąsiadka nie uciekła, choć ewidentnie miała ochotę. Okazało się, że zamiast półki dostaliśmy strzelbę, która przy bliższym poznaniu okazała się czymś w rodzaju wiatrówki. I nawet jeżeli nie był to karabin maszynowy, to krzywdę spokojnie można nim było zrobić. Mąż w  szoku zaczął się nawet zastanawiać, czy może to jest prezent na nowe mieszkanie od naszego agenta Miśka, (nie był). I przysięgam, że ta historia jest prawdziwa, chociaż gdybym nie była świadkiem to pewnie bym w nią nie uwierzyła. Nie wiem jak ktoś mógł pomylić broń z deską, ale najwyraźniej mógł.

Następnym wydarzeniem, chociaż już mniej groźnym, aczkolwiek wymagającym użycia „siły”, było, pojawienie się w domu myszy. Zauważyłam cwaniarę w kuchni, kiedy wychodziła na zakupy spożywcze zza lodówki. Co było do przewidzenia oprócz mnie zauważyła ją nasza Puchatość i jak na kota przystało zaczęła się czaić, chociaż miała nie posiadać instynktu myśliwskiego. Najwyraźniej nikt jej o tym nie poinformował, bo się okazało, że nasza kotka ów instynkt i to rozwinięty niestety posiada.
Zaczął się wyścig z czasem kto dopadnie mysz pierwszy, ja czy kot. Zamówiłam specjalną humanitarną pułapkę i zaczaiłam się na mysz razem z kotem, (bez strzelby). Na całe szczęście dla myszy i mojej równowagi psychicznej, mnie się udało pierwszej i myszka szczęśliwie weszła do mojej pułapki. Kotka była niepocieszona, mysz kulturalnie wywieźliśmy do lasku i puściliśmy wolno.




Nie doszłam jeszcze do siebie po tych atrakcjach kiedy okazało się, że w okolicy jest więcej zwierząt. Przed domem o poranku pojawił się lis, stado jeleni i sokoły, (te ostatnie w powietrzu). Ogólnie w okolicy ewidentnie królują drapieżniki. Ptaki i wiewiórki są w mniejszości i starają się nie rzucać w oczy chociaż śpiewają, (ptaki, a nie wiewiórki oczywiście). Dorobiłam się nawet własnego dzięcioła, który stuka regularnie i cały czas wydaje mi się to surrealistyczne, wspaniałe, ale surrealistyczne.

Junior wznowił proces edukacyjny w nowej szkole i tu okazało  się, że pod samym domem bladym świtem specjalnie dla niego będzie się zatrzymywał, pomarańczowy, szkolny autobus, (bardzo amerykański).

I tak się jakoś złożyło, że nadeszła zima. Na początku grudnia ubrałam choinkę i udekorowałam cały dom. Chyba miałam jakieś przeczucie, żeby nie czekać na ostatnią chwilę, ponieważ gdy byłam w trakcie tego procesu twórczego, Junior wrócił ze szkoły chory i w przeciągu kilku dni okazało się, że chorzy jesteśmy wszyscy, tak do towarzystwa. 
I tak pierwsze święta i Sylwestra w nowym domu obchodziliśmy z Covidem chociaż nikt go nie zapraszał.


1 komentarz: