wtorek, 14 listopada 2017

Wysyłanie paczki, czyli zakłócanie porządku publicznego

W pierwszych dniach mojego pobytu w Stanach musiałam udać się na pocztę, w celu wysłania paczki do tęskniącej (mam nadzieję rodziny). Zachartowana w polskich realiach biurokratycznych myślałam, że jestem gotowa na wszystko, nie byłam.

Przede wszystkim godziny otwarcia są mówiąc oględnie oryginalne, mianowicie: w tygodniu 9.00-17.30, w sobotę 9.00-12.00, w niedzielę na pocztę nie chodzimy. W związku z tym, jeżeli ktoś pracuje, to w tygodniu nie ma szans, żeby cokolwiek załatwić.

Wracając do poczty, cały proces wysyłania (bez stania w tzw. ogonku), trwa trzy razy dłużej niż w Polsce, aczkolwiek wygląda bardzo podobnie. Stanęłam karnie w kolejce, po odpowiednio długiej kontemplacji rożnych, pouczających plakatów na ścianach, głownie dotyczących zasad bezpieczeństwa i uprzejmości tudzież szczepień na grypę dotarłam do Pana. 

Pan (z wielkiej litery bo tak na oko ok. 200 kg żywej wagi), nastawiony był bardzo pozytywnie, szkoda tylko, że jego nastrój nie szedł w parze z poziomem wykształcenia. Dostał zapakowaną paczkę, wypełniony druk i jedyną rzecz, którą musiał zrobić to wbić adres do komputera i wydrukować nalepkę z kodem kreskowym. Jak to mówią Pingwiny z Madagaskaru "45 minut później" byliśmy mniej więcej w połowie procedury. Najpierw Pan sprawdził, w specjalnym segregatorze, w którym kraju afrykańskim znajduje się Warszawa. Po ustaleniu mojego drzewa genealogicznego, które z tego co wiem korzenie ma zdecydowanie na innym kontynencie, kontynuowaliśmy to niezwykle pouczające dla obojga doświadczenie. 

Tak więc Pan mozolnie wstukiwał literka po literce, a ja dumałam nad postępem technologicznym i globalnej komputeryzacji. Mniej więcej w tym samym czasie inna petentka (rasistowsko zaznaczam biała i bardzo amerykańska), straciła słynny, słodki czar i urok amerykański (o tym kiedy indziej bo to temat rzeka) i zaczęła głośno komentować i narzekać. W skali zachowania agresywnego na poczcie, jak dla mnie mieściła się gdzieś w okolicy piątki w dziesięcio stopniowej skali tzw. "niegrzeczności". Naprawdę  bez szaleństw, zresztą ona sama wyglądała tak, że Pan, gdyby chciał jedną ręką mógł ja uciszyć na długi, długi czas. Szokujące było to, że po paru minutach obsługa poczty chciała wezwać policję, a mój Pan właśnie zaczął wykręcać numer. 

Lekko zdębiałam, bo gdyby w Polsce za każdym razem, kiedy kogoś poniesie na poczcie wzywali policję, przestępczość zdecydowanie by rozkwitła, a policjanci cały czas spędzaliby na pocztach broniąc honoru pań z okienek.

Tutaj natomiast okazało się, że poczta jest instytucją federalną i nie ma przebacz. Coś takiego właśnie opisują w filmach jako "zakłócanie porządku publicznego". Poirytowana kobitka na szczęście zdążyła opuścić pocztę zanim "ją zgarnęli", a Pan ponownie skupił swoją uwagę na mnie. 

Jak można sobie wyobrazić o ile wcześniej byłam uprzejma, to po tej akcji wręcz rozpływałam się w uśmiechach. Przestałam się już nawet martwić kiedy paczka dojdzie, a zaczęłam myśleć gdzie, mianowicie Pan zrobił błędy w imieniu, nazwisku, adresie, poprawnie został przepisany tylko kraj, miasto i kod pocztowy. Westchnęłam w duszy, uśmiechnęłam się do Pana i nie zakłócając porządku publicznego wyszłam z poczty. Paczka doszła !

1 komentarz: