poniedziałek, 27 listopada 2017

Myszka Miki, czyli magia i absurdy amerykańskie

Szczęśliwie przetrwaliśmy Święto Dziękczynienia i teraz nie pozostaje nam nic innego, tylko szykować się do Świąt Bożego Narodzenia. 

Ponieważ uświadomiłam sobie, że moje spojrzenie na tzw. amerykański sen jest bardzo trzeźwe, a czasami wręcz niesłychanie krytyczne, postanowiłam trochę posłodzić i autentycznie pozachwycać się niektórymi aspektami życia na obczyźnie.
Ale najpierw trochę pokrytykuję ! 

Jakiś czas temu stwierdziłam, że muszę poopisywać trochę amerykańskich absurdów. Najwięcej tematów, jak zwykle dostarczyła szkoła. 
Zaczynając od strony merytorycznej, cieżko mi cały czas zdecydować, który system edukacji jest lepszy. Jeżeli chodzi o podejście do dzieci, to myślę, że wygrywa zdecydowanie amerykański. 

Ale naukowo jest już trochę bardziej rozrywkowo. O ile moje młodsze dziecko musi się skupiać, głownie na nauce języka, o tyle starsze, oblatane językowo koncentruje się na intensywnym pochłanianiu wiedzy. I tu od czasu do czasu pojawiają się tzw. momenty obezwładniającego szoku. 

Najbardziej jest to widoczne na historii. 
Dla porównania przy omawianiu problemu łamania praw człowieka w Kongu belgijskim, dzieciaki dostały 4 wypasione strony tekstu, włączając w to nawet informacje dotyczące charakteru i psychiki króla Leopolda, a omawiając historię Polski, zaczynając od końca I Wojny Światowej, a kończąc na przystąpieniu naszego kraju do Unii wystarczyła im jedna strona. 
Do pełni szczęścia nauczyciel kategorycznie zabronił posiłkować się innymi materiałami, tylko wspomnianą stroną tekstu. 
W efekcie moje dziecko przyszło do mnie i zapytało - uwaga cytuję: "czy Piłsudski był bezwzględnym dyktatorem, co to znaczy, że po wojnie Polska znalazła się w sferze wpływów Stalina,  czym się różni stan wojenny od wojny i jak to się stało, że ktokolwiek ten uroczy czas przetrwał". 

W tym momencie zrozumiałam mojego Dziadka, który wiele lat temu nie mógł znieść jak uczyłam się historii, odpowiednio, zmodyfikowanej przez ówczesny aparat rządzący. Teraz przyszła kolej na mnie. Krew przodków zagrała mi w duszy i w efekcie spędziłam kilka upojnych godzin gromkim głosem wpajając dziecku historię narodową oraz miłość do Ojczyzny. Ogłuszone dziecko wyedukowane od podstaw poszło do szkoły, mam nadzieję, że nie okaże się mądrzejsze w tym temacie od nauczyciela. 
Nie ukrywam, że poświęciłam dość dużo czasu wyjaśniając mojej podporze późnej starości, co w praktyce oznaczało "znalezienie się w sferze wpływów Stalina".
Uff ulżyło mi !

Następnym niezwykle ciekawym aspektem również poniekąd dotyczącym szkoły jest ubiór. Jesień amerykańska, (przynajmniej jak do tej pory jest zdecydowanie przyjemniejsza od polskiej, w skrócie zimno, ale słonecznie). I tu zaczyna się robić ciekawie, rano jest około 2 stopnie, moje dzieci odpowiednio "ogacone" dziarsko maszerują do szkoły, a tu kicha bo kolega idzie w krótkich spodenkach i w kurteczce "wiatrem podszytej".
Dzieci, zwłaszcza młodsze się buntuje, bo też chce dostać zapalenia płuc, a tu matka wyrodna nie pozwala. Już przestałam reagować emocjonalnie na widok niemowląt bez czapeczek, aczkolwiek łatwo mi to nie przyszło. 

Ciekawym tematem jest też tzw. cisza nocna, której tu właściwie nie ma. To znaczy ogólnie jest bardzo przyjemnie i cicho, ale jak u kogoś kończy się spotkanie towarzyskie np. o północy wszyscy się żegnają, aż echo niesie i nikt nie reaguje. Dwa dni temu sąsiedzi grali w kosza po jedenastej w nocy, klap, klap, łup, kła, klap, łup. Zdrowy tryb życia to podstawa ! A dla porównania ci geniusze zamykają plaże o 17- tej. Niech mi ktoś tu znajdzie chociaż trochę zdrowego rozsądku, bo ja nie mogę.

Zakończę, przynajmniej na razie listę absurdów wizytą w kinie. 

Zawsze wydawało mi się, że kino to coś w rodzaju chluby i narodowej rozrywki Amerykanów. Być może tak jest, ale nie powala. Przede wszystkim sale są mniejsze niż nasze, płaskie, nie wiem, co ci ludzie w ostatnich rzędach widzą, fotele i jedzenie bardzo podobne do naszego, no i najwieksza kicha-miejsca są nienumerowane. Parę ładnych lat temu usiłowali wprowadzić ten system do polskich kin, ale zdecydowanie się nie sprawdził. Tu najwyraźniej się sprawdza, albo nikt nie wie, że może być inaczej, albo co niestety co najbardziej prawdopodobne ludzie nie umieliby znaleźć odpowiedniego miejsca. 

A najbardziej mnie ubawiły komunikaty przed filmem, dotyczące wyjść awaryjnych, tak wielkich i świecących na czerwono, że nie wiem jak ktoś mógłby je przeoczyć, używania komórek, (dla pewności powtórzone dwa razy),  informacji że trzeba być uprzejmym dla innych (rownież dwa razy) i nie rozmawiać (ciekawe, że tylko raz).

I teraz na koniec trochę obiecanej słodyczy. 

Jeśli ktoś lubi święta i Disney'a to myśli, że trafił do równoległego świata wymarzonego dzieciństwa. Ludzie, niepomni faktu, że jest jeszcze listopad, dekorują domy i choć mój duch patriotyczny, aż się skręca, to muszę przyznać, że te domy wyglądają lepiej niż Krakowskie Przedmieście w grudniu. W sklepach dekoracje świąteczne leżą jak śmieci, a są tak piękne, że mojej rodzinie grozi realne bankructwo.
Disneyowskich bohaterów można tu kupić w każdej formie, pluszowej, grającej, świecącej, dekoracji na choinkę, wielkich dekoracji przed dom itd. Każde marzenie z dzieciństwa, nawet najbardziej szalone może się tu spełnić! 

Ponieważ jestem fanatyczką świąteczną i całe życie nieustannie kocham Disney'a czuję się jakbym zgubiła gdzieś wiele, wiele lat z mojego życia. 
Mam nadzieję, że ten stan trochę się utrzyma.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz