piątek, 24 listopada 2017

Czarny Piątek, czyli zakupowy sport kontaktowy


Moje starsze dziecko, które przyszło na świat wiele lat po reglamentacji dóbr wszelakich, niekończących się kolejek oraz czołgów na ulicach, które bynajmniej nie służyły do transportu, zapałało dziką chęcią do zobaczenia chociaż w wersji zagranicznej, jak to było w socjaliźmie, (kiedy nic nie było).

Nasłuchawszy  się opowiadań dziadków o bitwach kolejkowych, biedne dziecko, pozbawione agresji w domu rodzinnym, zdecydowało się zaciągnąć mnie na rajd po sklepach w tzw. Czarny Piątek, żeby na własnej skórze przekonać się ile dodatkowej rozrywki mogą dostarczyć zakupy. 

Mimo plastycznych opowiadań całej rodziny, bardzo cieżko było mojemu dziecku wyobrazić sobie: puste półki, kolejki, walki o papier toaletowy itd. I oto nadarzyła się okazja tzw. realistycznej symulacji, nie było rady trzeba było wyruszyć na polowanie.


Sama idea nie była mi obca, ponieważ w Polsce już od paru lat sklepy organizują takie globalne wyprzedaże i nikt jakoś nie dostaje po tzw. pysku. Problem w tym, że podobno w Stanach to jest dziki szał i amok, który ogarnia na co dzień spokojnych ludzi, zmieniając ich w rozszalałe bestie, a policja jest w stanie pełnej gotowości bojowej, (porzucając najwyraźniej na ten jeden dzień pilnowanie poczty). 

Mąż po ochłonięciu z pierwszego szoku  na wieść o naszych planach, zaproponował kupno kija bejsbolowego w celach waleczno-obronnych.
Spełniając marzenie naszej pociechy, wyruszyliśmy na podbój sklepów.

Wpadliśmy z groźnymi minami do pierwszego sklepu i...... szok. Po sklepie plątała się garstka wystraszonych ludzi z lekkim wytrzeszczem, najwyraźniej każdy oczekiwał dramatycznej walki o przecenione gacie. Daremnie !

Dziecko spojrzało na mnie z wyrzutem. W desperacji weszliśmy do następnego sklepu, tu było jeszcze gorzej. W tle leciała muzyczka świąteczna, a kasjerki były poprzebierane za żony Świętego Mikołaja (najwyraźniej w tej wersji bigamisty). Pełna sielanka, brakowało tylko jednorożców.

Okazując lekką nerwowość zaatakowaliśmy sklep numer trzy. Było ciasno, ale wszystkim dopisywały humorki, co chwilę rozlegał się wesoły dzwonek, kiedy ktoś dawał mały datek dla biednych dzieciaków. 

W tym momencie muszę przyznać, że lekko zwątpiliśmy, może tylko w centrum Nowego Jorku biją ? Jak to mawiał Pawlak w piątki biją, a w soboty gwałcą ?

 Traktując problem poważnie spróbowaliśmy w dużym sklepie sieciowym i tu wreszcie coś drgnęło ! Cały sklep opanowały (z całym szacunkiem), czarne, potężne mamy kupując, co ciekawe głownie zabawki i ciepłe ubrania. Aczkolwiek znowu lekki niewypał, bo wszystkie zamiast przejawiać postawę agresywną, padały sobie w objęcia, najwyraźniej traktując Czarny Piątek jako świetną okazję do spotkania towarzyskiego. Podpierając się już lekko, na ciągle nieposiniaczonym pysku, zdecydowaliśmy się spróbować szczęścia w ostatnim sklepie. 

Sklep generalnie z artykułami budowlanymi, ale słynący także z artykułów tzw. sezonowych, czyli w tym momencie świątecznych. I tu już się działo !

Po paru chwilach wyodrębniłam trzy nurty kupujących: pierwszy: kinomaniacy-łasuchy (głownie panowie kupujący wielgachne telewizory i kuchenki mikrofalowe), drugi: nawiedzeni majsterkowicze (co ciekawe też panowie, gustujący w wielkich piłach elektrycznych, pistoletach do gwoździ i dmuchawach do liści) i trzeci: maniacy świąteczni - czyli my ! 

Ponieważ sąsiedzi, już przed Halloween, zaczęli wjeżdżać mi na ambicję w sprawie dekorowania domu. Postanowiłam im pokazać co "Polak potrafi".  A potrafi ! Wykorzystując wreszcie wszystkie możliwe zniżki zakupiliśmy oświetlenie i cześć dekoracji świątecznych. 

Był tłok, nikt nie przejawiał specjalnej uprzejmości ani poczucia humoru i mało brakowało, a przez przypadek walnęłabym jedną panią latarnią. Moja pociecha poczuła się usatysfakcjonowana. I całe szczęście bo już prawie byliśmy gotowi wywołać małą rozrubę, tylko w celu uszczęśliwienia dziecka. No, ale w końcu czego się nie robi z miłości ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz