poniedziałek, 20 listopada 2017

Matka Polka w wydaniu amerykańskim, czyli jak nie dać się zwariować

Zawsze bardzo mnie intrygowało macierzyństwo w wydaniach tzw. zagranicznych. W końcu określenie Matka Polka nie wzięło się z powietrza i brzmi dumnie, a nawet groźnie, no przynajmniej dla niektórych (dla mojego męża na przykład).

Dopiero wdrażam się w temat rodzicielstwa na obczyźnie, ale już miałam kilka zabawnych i pouczających momentow.

Zaczęło się niewinnie od tzw. zajęć pozaszkolnych. Zawsze jak się ogłada filmy amerykańskie, te matki lub nianie, ganiają z instrumentami muzycznymi, tylko trochę mniejszymi od pianina, rożnego rodzaju oprzyrządowaniem sportowym lub z baletkami. Od samego patrzenia na to człowiek czuje się wykończony. Byłam bardzo ciekawa jak dużo przesady jest w tym obrazie, niestety niewiele. Z tego co wiem prywatne szkoły oferują pełen pakiet, rożnego rodzaju atrakcji, w państwowych już się trzeba postarać. Ponieważ moje dzieci są w państwowych placówkach, zaraz na początku zostałam przepytana dokładnie w temacie zdolności, zainteresowań i pragnień sportowych moich pociech. Od razu ciężko rozczarowałam wszystkich.

Przede wszystkim moje dzieci (zdolniachy totalne, no przecież jestem obiektywną matką), nie grają NA ŻADNYM INSTRUMENCIE ! No na szczęście lubią śpiewać i tańczyć, to trochę uratowało sytuację. Potem trwały niekończące się dyskusje, że przecież  karate to właściwie to samo co taniec, a koszykówka właściwie niewiele różni się od hip-hopu. Pięknie, ale moje dzieci widziały zasadnicze różnice. Obecnie jesteśmy na etapie ogarniania sytuacji i negocjacji, bo najwyraźniej niszczymy naszym dzieciom dzieciństwo i karierę zawodową. Od początku szkoły widuję matki noszące te instrumenty cały czas (za każdym razem mój kręgosłup kurczy się ze strachu, że zafunduję mu taką samą rozrywkę). 

O ile część zajęć znajduje się w rozsądnej odległości od szkoły, to część z nich niestety nie. 
Ostatnio jeden tatuś dla odmiany, złapał mojego męża i zaczął go przekonywać do rugby. Mianowicie, że jest to taki przyjemny, i ogólnorozwojowy sport, zajęcia 2-3 razy w tygodniu. Najpierw trzeba dojechać, potem ćwiczyć no i jak ktoś ciągle może się poruszać to wrócić do domu o własnych siłach - wszystko razem 4-5 godzin w zależności od sytuacji na drogach.  Jak można się domyślać było to wręcz życiowym marzeniem mojego męża, ja z kolei zobaczyłam od razu oczami wyobraźni matki (tym razem naprawdę trzeźwo myślącej), liczbę złamań, uszkodzeń ciała i ciężkich urazów głowy.

Potem jedna mama zaczęła mnie namawiać na balet (oczywiscie nie mnie osobiście, bo tu raczej wypadłabym równie wdzięcznie co hipopotam w tiulach z kreskówki Disney'a), tylko oczywiscie dla mojej córki, bo jej pociecha tańczy od 10  lat (zaczęła w wieku 3 lat, biedne dziecko) i pasjami to uwielbia. I może nawet bym w to uwierzyła, bo przecież pasje zdarzają się nawet u małych dzieci, gdyby w tym samym momencie owa niedoszła balerina, obecna przy rozmowie nie wypaliła - "Bo nigdy mi nie pozwalałaś zrezygnować !" Mama szybko się pożegnała. 

Podsumowując, tutejsi rodzice (narodowość bez znaczenia), podobnie jak polscy wykazują silny pęd ku stworzeniu i wykształceniu chodzących ideałów, a szkoła popiera taką postawę, bo wiąże się ona w przyszłości z ewentualnymi stypendiami.

Wracając jeszcze do muzyki, w każdej szkole działa przymusowo chór i orkiestra - nie ma przebacz. Kiedyś czekałam na korytarzu i słuchałam właśnie jak taka, szkolna orkiestra się produkowała - powiem tylko, że po tym doświadczeniu moje życie już nigdy nie będzie takie samo. 

Ogólnie wchodzę w ten amerykański świat Matek spokojnie, nie dając się zwariować, za to chłonąc nowinki pedagogiczne, bo a nuż przydadzą się w wychowaniu młodego pokolenia, bo jak mawiał Pawlak: "Wot, nieuchronnie idzie ku pełnoletności".

I na koniec scenka z dzisiejszego poranka. Temperatura dwa stopnie na plusie, wypadamy do szkoły. 
Nagle przed domem, na środku ulicy widzę stojącą w piżamie moją sąsiadkę, która już lekko sinawa trzęsie się, z radości oczywiście, obok wyszykowany do szkoły dzieciak. Ulga jaka odmalowała się na jej twarzy nie potrzebowała tłumacza. Zatrzasnęła sobie w domu wszystko, w tym oczywiście klucze do samochodu, właśnie czekała na zapasowe od psiapsióły. Zgarnęłam miłosiernie jej małego i zgodnie pobiegliśmy do szkoły. Trzeba sobie pomagać, co nie ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz