wtorek, 21 listopada 2017

Blisko natury, czyli jak wykończyć psychicznie agentki nieruchomości

Jestem "miastowym"dzieckiem. Nigdy nie miałam własnego ogrodu, działki czy babci na wsi, piszę o tym ponieważ teraz jestem tymczasową, co prawda, ale dumną posiadaczką ogródka. Ogródek nie zajmuje połowy stanu, prawdopodobnie jak na warunki amerykańskie jest niewielki, ale ma swój urok, niepowtarzalną atmosferę  i co najważniejsze mieszkańców ! 

Miłość do zwierząt dostałam w genach, zwłaszcza po tzw. mieczu. Nic na to nie poradzę, że u zwierząt widzę czasami więcej człowieczeństwa niż u ludzi. Tyle filozoficznego wstępu.

Cała sprawa zaczęła się w momencie szukania domu. Postaram się pominąć wszystkie nużące momenty i skupić na tych najbardziej rozrywkowych, które zapadły nam w pamięć. Mój mąż do tej pory z nostalgią wspomina jak bohatersko walczyłam z agentkami nieruchomości.

Te dwie Pańcie, zostały nam przydzielone odgórnie i ewidentne nigdy wcześniej nie miały do czynienia z Polkami. Wyobrażały sobie naiwnie, że z obłędem w oczach rzucę się na pierwszy dom z łazienką, (co najwyraźniej według nich powinno stanowić dla mnie szczyt pragnień i luksusu). Spędziłam z tymi agentkami ładnych pare dni, obejrzałam sporo domów. Po pierwszym dniu ze mną, znacząco zweryfikowały swoją postawę.

Już przy pierwszym domu, który oglądaliśmy, rzucił mi się w oczy ogród, nie dlatego, że był jakiś wyjątkowy, ale dlatego, że ganiały po nim wiewiórki. Byłam oczarowana. Dom nie spełniał podstawowych wymogów BHP, pojechaliśmy oglądać następny i tu znowu w ogrodzie dla odmiany na pełnym luzaku przekicał sobie królik. W tym momencie zaczęłam się zastanawiać, że może budynek nie jest taki ważny, walniemy sobie namiocik i będziemy żyć w zgodzie z Matką Naturą. 

W miarę oglądania, domów i ogródków moja ekscytacja rosła podobnie jak lekceważenie Pańć. Zaczęły się dopytywać, wręcz dławiąc się słodyczą, czy w Polsce nie mamy zwierząt ? Nie oczywiście, że nie mamy wszystkie zjedliśmy podczas, ostatniej ostrej zimy !

Założyły błędnie, że ja jestem po pierwsze nawiedzona, po drugie nie mam nic do gadania i skupiły się naiwniaczki na moim biednym mężu. Podczas gdy, one usiłowały go przerobić na "cacy" ja przeprowadzałam dokładną inspekcję lokali. 

Moja rogata dusza zarządała przytulnego domu, ułańska fantazja chciała czarodziejski ogródek z wiewiórkami, tak więc moja dusza desperacko szukała ideału, doprowadzając agentki do białej gorączki. Wreszcie znalazłam dom z ogródkiem, złapałam za gardło jedną z Pań i uświadomiłam ją, kto tu rządzi i czego dokładnie chcę. Myślę, że w tym momencie Panie uzmysłowiły sobie, że od początku popełniły błąd strategiczny, ale było już za późno.

Wracając do mojego ogródka biegają po nim normalne wiewiórki (tutaj są bardziej szare niż rude), malutkie rude wiewiórki (jak disneyowski Cheap i Dale), przychodzą nieśmiało 2 króliki, które moje dzieci ochrzciły od razu Zdzisław i Janusz i jest mnóstwo ptaków.

Myślę, że mogę śmiało powiedzieć, że jestem jedyną osobą w okolicy, która regularnie dokarmia wiewiórki, sąsiedzi pomału przestają się dziwić. W końcu nie wiadomo co jeszcze wymyślę, więc trzeba ze mną postępować ostrożnie.

Ukoronowaniem szczęścia było odkrycie, że na drzewie przed naszym domem mają gniazdo sokoły wędrowne, a w okolicy mieszka sobie stado jeleni. Co do tych ostatnich to nie wierzyłam w ich istnienie, bo wszyscy je widzieli oprócz mnie. I czułam się raczej robiona w tzw. "Jelenia", aż pewnego dnia spotkałam całą rodzinę 50 metrów od naszego domu. Technicznie rzecz ujmując według mnie to są sarny, ale i tak  "wymiatają", taki widok bije na głowę wszystkie filmy przyrodnicze. Zamierzam im wystawić w zimie lizawkę przed dom. Już się nie mogę doczekać min sąsiadów.

A co do agentek nieruchomości, na szczęście po znalezieniu domu rozpłynęły się w powietrzu, ale wcześniej poszerzyły sobie trochę horyzonty. Mianowicie każdy amerykański dom "rodzinny", ma tutaj piwnicę, która tak jak na filmach jest zaadaptowana jako normalne pomieszczenie mieszkalne. Najczęściej rodzice umieszczają tam nastolatki, z tymi koszmarnymi instrumentami muzycznymi (to akurat rozumem doskonale), urządzają pokoje dziecinne pełne zabawek, albo wręcz pokoje gościnne. Nie ukrywam, że na ogół są to bardzo suche i przyjemne pomieszczenia, no ale bez względu na wszystko pozostają piwnicami.

Ponieważ Pańcie zauważyły moją widoczną konsternację na widok tak urządzonych piwnic zapytały mnie czy w Polsce nie mamy piwnic ? Spojrzałam na nie, uśmiechnęłam się pogodnie i odparłam: "Ależ oczywiście, że mamy, tylko w Polsce trzymamy w piwnicy przetwory i puste słoiki, a nie dzieci".

1 komentarz:

  1. Tak jest ! Nikt Ci żadnej chały na siłę nie wciśnie :).
    Ze zwierzątkami mam identycznie i uważam się za całkiem normalną (jeszcze ...):)

    OdpowiedzUsuń