środa, 22 listopada 2017

Dzień Kurczaka, czyli Święto Dziękczynienia po polsku



Dopiero co zniknęły szkielety i groby, a już zaczęły pojawiać się ozdoby świąteczne. W jednym domu o zgrozo, widziałam nawet już świecącą, w pełni udekorowaną choinkę !

Najpierw raczej oczekiwałam "indykowego szaleństwa", ale zaskakująco przebiega to wszystko wyjątkowo spokojnie.

Zamiast Dnia Indyka mój młodszy potomek przechrzcił to wielkie, amerykańskie święto na Dzień Kurczaka.  Może dlatego, że nie lubi indyków, za kurczakami też nie przepada i ogólnie rzecz biorąc, najbardziej w tym święcie  podobają mu się wolne dni w szkole.

Pojawiły się tu różnice kulturowe, nie do przeskoczenia, bo moją pociechę to święto rozśmiesza zamiast wzruszać, najwyraźniej indyki, tudzież kurczaki nie okazały się wystarczająco charyzmatyczne, żeby być bohaterami tak ważnego święta narodowego.


Ponieważ ja od dziecka zawsze duchowo solidaryzowałam się z Indianami, to święto upamiętniające przyjęcie podczas, którego  pielgrzymi, zamiast podać kulturalnie deser, wyrżnęli pokojowo nastawionych Indian, którzy w dodatku pomogli tym pacanom przeżyć zimę, nie wzbudza we mnie żadnych tkliwych uczuć. 

Starając się jednak obiektywnie opisać Święto Dziękczynienia,  przypomina mi nieco naszą Wigilię (oczywiście bez tej koszmarnej historii w tle, nie mówiąc już o jedzeniu). Nie jest bardzo komercyjne, ale bardziej spokojne i rodzinne. 

No, ale jedzenie to jest dopiero "temat na poemat" dramatyczny obawiam się. 

Chcąc w pełni poczuć amerykański klimat postanowiliśmy z mężem przygotować prawdziwe, amerykańskie potrawy. W filmach to zawsze wygląda tak sielsko-anielsko: wielki indyk, rożne dodatki i wszyscy trzymają się za ręce. 

Szcześliwie zostaliśmy zaproszeni do szkoły na imprezkę "przeddziękczynną". Szefowa grona pedagogicznego razem ze swoimi rodzicami przygotowała prawdziwy, domowy obiad. Wreszcie mogliśmy spróbować, amerykańskiego jedzenia NIE ZE SKLEPU ! 

Cofając się na chwilę w czasie, ci pielgrzymi skoro mieli do dyspozycji głownie dzikie indyki i dynie, to nie  mieli dużego kulinarnego pola do popisu. 

Nie ma się więc co specjalnie dziwić, że na taki obiad składa się obecnie: wielki indyk (suchy, bo indyki tak mają niestety), szynka upieczona bez żadnych ziół (a szkoda), rozgotowane ziemniaki z sosem (smak taki trochę nie bardzo), słodkie ziemniaki, gotowana marchewka, groszek, kukurydza, szpinak (wszystko oddzielnie), sos żurawinowy, chleb kukurydziany (słodki pioruńsko, ale dobry) i ciasta: szarlotka (mniam), ciasto dyniowe (mniam) i czekoladowe (mniam, mniam). 

Ogólnie subiektywnie stwierdziliśmy, że do jedzenia nadaje się tylko część tzw. słodka, reszta po prostu nie ma żadnego smaku. 


Po konsumpcji i wielkiej naradzie rodzinnej zadecydowaliśmy, że podziękujemy za indyka i inne amerykańskie specjały, ugotujemy sobie bigos,  za to potrzymamy się za ręce.

2 komentarze:

  1. Chyba sie uzależniłam 😉. Codziennie wchodzę sprawdzic, czy nie pojawiło sie cos nowego. Swietnie napisane! Masz dziewczyno ten dar!
    Super 😊!

    OdpowiedzUsuń