niedziela, 30 czerwca 2024

Gigi l’amoroso, czyli dlaczego nie ?

“Najpiękniejszy wiek kobiety, to czas kiedy przestaje ona mieć lata i zaczyna spełniać marzenia”. To stwierdzenie, (niestety nie moje), zapoczątkowało szereg zmian, dzięki którym w naszym życiu pojawiła się Gigi.

W ramach wprowadzenia i nurzając się przez chwilę w filozoficznych przemyśleniach pokuszę się o stwierdzenie, że życie kobiety, (w imieniu facetów nie będę się wypowiadać, ale podejrzewam, że jest podobnie), ukierunkowane jest na spełnianie mnóstwa, czasami bardzo męczących oczekiwań, odkładania swoich szalonych marzeń na później i poświęcanie, które jest przyjęte jako norma, wpisane w całość naszego żywota, które dodatkowo na nikim nie robi wrażenia. I dla ścisłości dodam, że to wszystko ma dla mnie głęboki sens i uważam, że może przynieść przysłowiową “kupę’’ szczęścia, radości i samospełnienia, ale pod warunkiem, że w pewnym momencie nie okazuje się, że jest już na wiele rzeczy za późno.
I w takim momencie gorycz i ogólne rozczarowanie może przesłonić lata męczącego, ale wciąż wielkiego szczęścia.

Myślę, że kluczowe tutaj jest wyczucie czasu. I nie ma tu konkretnej daty, dla jednej kobiety to będzie emerytura, dla drugiej menopauza, a dla jeszcze innej rozwód. Ogólnie myślę, że wszelkiego rodzaju traumy te większe i te mniejsze są bardzo pomocne w dokonywaniu zmian w życiu. Oczywiście preferuję przeżycia z gatunku: „operacja się udała, wszyscy tańczą na stole” niż wręcz przeciwnie.

W moim przypadku kiedy już tych „tańców na stole” było trochę za dużo, postanowiłam dla odmiany rozpocząć nowy etap w życiu, tzw. Złoty Wiek Pozytywnego Egoizmu. I teraz będzie o tym co to oznaczało w praktyce dla mnie i dla całego, mojego stada.

I tutaj nastąpi najpierw krótkie streszczenie, ponieważ ostatni wpis popełniłam ponad rok temu i nie mam prawa oczekiwać, że wszyscy muszą pamiętać o co w tym wszystkim chodzi.
Po zapakowaniu całej rodziny czyli siebie, Mężusia, Córki, Syna i dwóch świnek morskich wyruszyłam do Ameryki przez Helsinki.
W odróżnieniu od Kolumba nie chciałam nikogo podbijać, ograbiać, tudzież wysyłać do krainy wiecznych łowów.

W Stanach ułożyliśmy sobie życie, najpierw do naszego stada dołączyła kotka, potem odeszły Świnki i kiedyś jak będę gotowa to o tym napiszę, a później nasze stado powiększyło się o dwa psiaki. Nieudolnie naśladując poetów mogę stwierdzić, że już właściwie w momencie, kiedy brałam drugiego psa moje życie zaczęło lekko lśnić złotem przeplatanym odblaskami egoizmu, tylko, że jeszcze wtedy tego nie dostrzegałam.
Następnie wylądowałam na stole operacyjnym, nie w charakterze tancerki niestety i potem zaczęłam już oficjalnie spełniać swoje marzenia.

I tak po wyjątkowo długim wstępie dochodzimy do Gigi, bohaterki tego wpisu. Nie uciekając się do żadnych babskich podchodów, intryg czy przekupstwa zapytałam mojego Męża, czyli Chodzącą Dobroć i Wyrozumiałość, dlaczego nie mielibyśmy zaadoptować psa. Uratować jakiegoś futrzaka ze schroniska, chrzanić wszystko i wszystkich. Dlaczego nie ??? Możemy wszystko. Ja mogę wszystko, teraz, nie kiedyś tylko już. Mamy przestrzeń życiową, możliwości i całe morze miłości do zaoferowania. Mąż po Yogusiu, naszym drugim psie był już zaprawiony w bojach i zdecydowanie mniej zszokowany moimi pomysłami, staż małżeński też zrobił swoje, poparł pomysł. 

Zarejestrowałam się na stronę adopcyjną psów z różnych schronisk. Jednym warunkiem był rozmiar psa, ze względu na nasze psiaki i moje fizyczne możliwości nie mógł to być psiak wielkości kucyka tylko raczej wiewiórki na sterydach. Formalności było sporo, ale się zawzięłam, że biurokracja nie pokona „nowej” mnie, ulepszonej wersji Matki Polki z ułańską fantazją i pragnieniem wolności wyjącym we krwi.

Nasi sąsiedzi Chińczycy mają psa rasy bernedoodle, skrzyżowanie pudla z owczarkiem berneńskim, totalnego słodziaka. Stworzyłam profil psa o jakim myśleliśmy dodając tę rasę nieśmiało marząc, że może się uda dostać podobnego psiaka. Z założenia miał to być pies dorosły, nieagresywny, średniej wielkości. 
Dzień przed Dziękczynieniem, które dla Amerykanów według mnie jest najważniejszym świętem w roku zadzwoniła do nas kobieta ze schroniska pytając czy możemy przyjechać po psa. Najwyraźniej chcieli się pozbyć możliwe dużo psów przed przerwą świąteczną. Według polskich standardów to było jak jechanie po psa 23 grudnia, gdzieś między marynowaniem mięs i łowieniem karpi.

Wsiedliśmy do samochodu i wyruszyliśmy do oddalonego o rzut kamieniem ok. 170 kilometrów schroniska. To był mój największy stres, całe życie unikałam schronisk, ponieważ wiedziałam, że odchoruję widok tych wszystkich psów czekających zza krat na ratunek. Od razu opiszę, że miałam wielkie szczęście, bo trafiłam do schroniska, które preferowało bardziej przytulny wizerunek i nie widziałam psów w klatkach, tylko czekaliśmy w wielkim pokoju, gdzie wypuścili na nas psy. 

Na miejscu okazało się, że w naszej kategorii kilogramowej czekają na nas cztery zwierzaki.  I tutaj przeżyliśmy szok stulecia bo to były same szczeniaki. Okazało się, że kobieta, która rządzi schroniskiem bierze od hodowców szczeniaki, które są oddawane do uśpienia i szuka im domów. I znowu siedziałam na podłodze wśród mocno woniejących, zaniedbanych psiaków. Tym razem nie płakałam, nie miałam nawet za bardzo prawa wyboru bo Gigi po prostu wybrała mnie. 

I tutaj krótki opis techniczny Gigi, zwana również Dzidziunią miała zostać uśpiona ponieważ nie spełniła norm jakościowych. Okazała się za mała i za brzydka. W teorii bernedoodle, w praktyce coś nie wyszło. Powinna była być czarno-brązowo-biała i docelowo ważyć około 12kg. Zamiast tego ważyła 2,5 kg i wyglądała jak czarna szczotka do butelek, ale po wyczyszczeniu popielniczki. Jednym słowem szaro-czarna kruszyna z diabelskim błyskiem w oku. Ogólnie była w dobrej formie, śmierdziała strasznie i co mnie już zupełnie nie zdziwiło miała zapalenie uszu.

Dopełniliśmy formalności adopcyjne, podpisaliśmy nawet papierek, że jak ją będziemy źle traktować to ją nam odbiorą, opatuliłam psiaka w kocyk i ruszyliśmy kompletnie ogłuszeni w drogę powrotną do domu. Cała sytuacja wzięła nas z zaskoczenia i o ile w miarę szybko mogliśmy przeorganizować w domu wszystko dla nowego psa, to na posiadanie szczeniaka nie byliśmy gotowi zupełnie. 

Imię Gigi wymyślił mój Mąż, mnie skojarzyło się z bardzo znaną piosenką Dalidy Gigi l’amoroso.
Dlaczego nie ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz