poniedziałek, 15 maja 2023

Wicie gniazdka, czyli działalność w domu i w zagrodzie

Uczciwie przyznam, że czas rozpakowywania w naszym, nowym domu był, jak do tej pory, jedynym momentem kiedy myślałam o porzuceniu Męża. Może nie na zawsze, ale solidna separacja jawiła mi się uparcie przed oczami.


Zaczęliśmy się rozpakowywać właściwie prawie od razu. Kuchnia była gotowa, można było działać w tym temacie. Mąż szalał, a ja zaczęłam mieć mordercze myśli. Ja chciałam trochę zwolnić tempo, a on rozpakowywać wszystko, praktycznie bez chwili odpoczynku. Adrenalina go nie tylko napędzała, ale wręcz unosiła w powietrzu. Usiłował mnie nawet przekonać, że on to zrobi sam. Już się rozpędziłam, jak nic cały, następny rok szukałabym połowy rzeczy.

W międzyczasie przyjechały meble, wszystkie oprócz Juniora, który zażyczył sobie objąć w posiadanie piwnicę, w której cały czas nie było podłogi za to były meble kuchenne.

Tutaj mała dygresja. W amerykańskich domach bardzo często piwnice są zaadaptowane na powierzchnie mieszkalne, co za tym idzie często posiadają nie tylko łazienkę, ale również kuchnie.
Piwnica Juniora zaliczała się właśnie do takiej kategorii, oprócz tego, że w części kuchennej nie było doprowadzonej wody, także stały sobie te meble w charakterze niespecjalnie atrakcyjnej dekoracji. Wymontowaliśmy to cudo mimo sprzeciwów syna, który stwierdził, że przyda mu się kuchnia. W ramach kompromisu z nastoletnim terrorystą zostawiliśmy mu mini lodówkę.

Przy wniesieniu mebli nie obyło się oczywiście bez atrakcji, bo panowie stwierdzili, że w życiu nie widzieli takich łóżek i nie umieją ich złożyć z powrotem. Dla wyjaśnienia, to były łóżka z Ikei ze skrzynią na pościel. W trosce o moje zdrowie psychiczne wysłałam do tych geniuszy moją Córkę, żeby im pokazała co mają robić. Czterech napakowanych latynosów słuchało w skupieniu drobniutkiej blondyneczki przez pół godziny, potem złożyli łóżka, a potem trzeba było po nich poprawiać. Samo życie.

Mordercze tempo, które narzucił mój Mąż oprócz pogorszenia stosunków małżeńskich przyniosło wymierne efekty. W ciągu niespełna miesiąca rozpakowaliśmy się i urządziliśmy nowe gniazdo.

Gdzieś w połowie tego wykańczającego procesu przyjechała podłoga do piwnicy. Tutaj znowu powtórzyła się akcja z odmową wniesienia do środka, ale mąż już nabrał wprawy i masy mięśniowej. Następna ekipa wzięła się do roboty. Po zerwaniu wykładziny przyszedł do mnie chłopaczek i wręczył mi nabój i zerwany złoty łańcuszek, który znaleźli pod podłogą. Na tym etapie, gdyby nawet wykopali kości dinozaura nie zrobiłoby to na mnie specjalnego wrażenia.
Na szczęście obyło się bez żadnych kości i po paru dniach Junior objął w posiadanie piwnicę. I od razu powiem, że ma to swoje plusy i minusy. Niewątpliwą zaletą jest fakt, że w naszej części domu jest porządek, ale wadą, że w części Juniora wręcz przeciwnie.

Po uwiciu gniazdka i unormowaniu stosunków małżeńskich, zdecydowałam się rozejrzeć w terenie, czyli sprawdzić co kupiliśmy razem z domem. A było co oglądać bo razem z domem staliśmy się posiadaczami ogrodu, trzeba dodać bardzo zaniedbanego. O ile sprzedający wykazał się przyzwoitością i dom był odnowiony i w bardzo dobrym stanie o tyle ogród niestety mocno podupadł.

Przytomnie zaczęliśmy organizowanie przestrzeni zielonej od zaprzyjaźnienia się z bardzo sympatycznym gościem, który obsługiwał sąsiadów strzygąc im trawniki, wywożąc liście itd. Felippe mój nowy przyjaciel z przyjemnością podjął się oczyszczenia tej stajni Augiasza, jakim był nasz ogród. Co nie znaczy, że my mogliśmy sobie leżeć i pachnieć. Okazało się, że nawet po wielkiej akcji sprzątania przez Felippe zostało mnóstwo pracy dla nas. Nasz dzielny ogrodnik bardzo nam pomógł bo oprócz doprowadzenia do względnego stanu totalnie zarośniętych i wysuszonych trawników, wywiózł śmieci, które zalegały w jednej części ogrodu, którą się nikt nie interesował od tak na oko kilkunastu lat. Wywiózł z niej 5 ciężarówek odpadów rożnego pochodzenia, a ja potem z Juniorem zebrałam tam kilka worów śmieci, które jakby wypłynęły na powierzchnię. Po pozbyciu się chaszczy, które sięgały po uda, miałam wrażenie, jakby ziemia, która się wcześniej dusiła, teraz pomału zaczynała oddychać.

W związku z nowymi wyzwaniami dokonaliśmy zakupów jak dla psychopaty, ewentualnie seryjnego zabójcy. Nabyliśmy wielki kilof, siekierę, łopatę, grabie, taczki i jak na rasowego mordercę przystało piłę elektryczną.
Nie zliczę ile uschniętych gałęzi usunęliśmy i co zakrawało na czyste szaleństwo, wycięliśmy też z mężem 4 martwe, małe drzewa. Cud, że nic nas nie uszkodziło jak leciało nam na te głupie łby. Okazało się, że zostały jeszcze 3 duże, martwe drzewa i tu po uzyskaniu pozwolenia zatrudniliśmy kumpla Felippe, bo jednak chcieliśmy trochę pożyć. I od razu chciałabym wyjaśnić, że usunięcie drzewa, które stoi w otoczeniu innych w niedalekiej odległości od domu to jest sztuka i nie można sobie pomachać siekierą, po czym patrzeć radośnie jak pada.
Takie drzewo tnie się od góry po kawałku na specjalnym wysięgniku i zdecydowanie nie można tego robić w sposób chałupniczy.

Po pozbyciu się śmieci i martwych drzew okazało się, że nadeszła jesień. Zdążyłam posadzić trochę kwiatków, które z założenia miały się pojawić na wiosnę i odtrąbiłam przerwę zimową.

I tak oto wkraczając w wiek niestety średni, na obcym kontynencie, po raz pierwszy w życiu stałam się włascicielką nie tylko domu, ale i ogrodu. Co za tym idzie wszystkie drzewa, które znajdują się na naszej posesji, a jest ich trochę stały się moją własnością i póki tu jestem, a na razie się nigdzie nie wybieram, żadna łajza ich nie wytnie.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz