piątek, 12 maja 2023

Przeprowadzka, czyli trochę ćwiczeń z przetrwania w warunkach ekstremalnych

 Nabycie prawa własności do domu, czy mieszkania w Polsce wymaga jednego podpisu u notariusza, w Stanach ok. siedemdziesięciu.


W oznaczonym dniu stawiliśmy się karnie w biurze nieruchomości, gdzie w obecności dwóch agentów i naszego adwokata przez prawie dwie godziny podpisywaliśmy różne dokumenty.
W ferworze składania podpisów nie zauważyłam nawet kiedy podpisałam dokument potwierdzający prawo własności. Z całego stosu papierów zapamiętałam tylko jeden, że nie wolno nam uprawiać marihuany w ogródku. W obliczu dożywotniego kredytu, małego remontu, wielkiej przeprowadzki, która na nas czekała jakoś przebolałam ten fakt.

W międzyczasie jeszcze odbyliśmy dwie inspekcje budowlane, jedną naszą, drugą z banku i odetchnęłam z ulgą, kiedy okazało się, że dom nie ukrywa żadnych czarujących niespodzianek takich jak na przykład kanalizację do wymiany.

Już w momencie oglądania naszego domu wiedziałam, że niestety bez małego remontu się nie obędzie. O ile ściany i podłoga na parterze były w bardzo dobrym stanie o tyle podłoga na pięterku i w piwnicy wymagała wymiany i to natychmiastowej zanim się wprowadzimy ponieważ wszędzie zalegała wykładzina. Mówiąc szczerze od samego stania na niej miałam ochotę poddać się dezynfekcji.

Dom kupiliśmy rok temu pod koniec maja, przytomnie od razu zamówiliśmy podłogę. Ponieważ umowa najmu kończyła się 1 sierpnia naiwnie wierzyliśmy, że wszystko przebiegnie bez problemów, a czasu mamy więcej niż potrzeba. Zwłaszcza, że poinformowano nas, że ułożenie parkietu i specjalnych paneli w piwnicy zajmie 5 dni.

Już wcześniej zakupiliśmy kartony i zaczęłyśmy się pakować. To niesamowite jak człowiek obrasta w różne rzeczy, kilka razy się nawet zdziwiliśmy co mamy. Przy okazji zrobiliśmy wielkie sprzątanie i segregację. Kartonów przybywało, sił ubywało, a czas się kurczył w zastraszajacym tempie.
W międzyczasie poleciałam z dzieciakami do Polski, bo kończyła nam się wiza.

Mężuś został na polu bitwy z Gucią, zaczął przewozić zapakowane bambetle i ustawiać je na parterze, czyli w miejscu, które miało podłogę.
Gucci jeździła razem z nim i dlatego przeprowadzka dla niej była stosunkowo bezbolesna. Kotka dla odmiany przeżyła zmianę miejsca zamieszkania bardzo emocjonalnie.

W trakcie mojego pobytu przyszła podłoga, na razie o zgrozo tylko połowa, na pięterko. Przywiozło go małe dziewczątko i zrzuciło na podjeździe. Mój mąż wniósł wszystko do domu, żeby drzewo się przyzwyczajało, grubo ponad 1000 kg.
To był ten czas kiedy chwilowo stracił zainteresowanie siłownią, ciekawe dlaczego.

Kartony zawaliły prawie całą, wolną przestrzeń, drzewo się oswajało, a ja szczęśliwie wróciłam do Stanów. Okazało się, że posiadając, co prawda chwilowo, ale dwa domy nigdzie tak naprawdę nie ma warunków do mieszkania. W nowym domu oprócz kuchni nie było żadnych mebli, w starym co prawda były meble, ale prawie wszystkie rzeczy były już wywiezione, wiec straszyły pustki. 

Zamarliśmy w oczekiwaniu na ekipę instalującą podłogi. Pojawiła się w poniedziałek 25 lipca, czyli 6 dni przed końcem najmu. Na 29 lipca zamówiliśmy ekipę do przewiezienia mebli i zaczęliśmy się modlić.

Panowie sprawnie zdarli wykładziny, z przytupem zabrali się do pracy właściwej, położyli trochę parkietu i zupełnie jak w czasach socjalizmu zrobili przerwę.
Wychowana w innych realiach od razu wyczułam nadciągające kłopoty. 
Okazało się, że poziomy podłogi biedakom się nie zgadzają. Panowie poinformowali mnie, że od wyrównywania poziomów jest inna ekipa, dostępna prawdopodobnie za dwa tygodnie, a oni to już się zmywają i wrócą jak powierzchnia płaska będzie płaska, a nie pofalowana. Mąż zaczął wyglądać jakby miał ochotę wyrównać podłogę rozpłaszczonymi na niej fachowcami lub ewentualnie dostać wylewu.

Zmobilizowałam się wewnętrznie, przypominając sobie „czasy słusznie minione” i poszłam dać swoją, pierwszą łapówkę w USA.
Nie wchodząc w szczegóły finansowe panowie dokończyli kładzenie podłogi, zajęło im to 3 dni. Piwnica cały czas czekała na swoją kolej, ale pięterko już kusiło możliwościami. Mieliśmy jeden dzień na relokację kartonów, żeby zrobić miejsce na meble i resztę rodziny, bo w piątek oficjalnie się przeprowadzaliśmy.

Powiedzmy, że po ogarnięciu setek kartonów entuzjazm z posiadania własnego domu troszeczkę mi się zmniejszył.
Następnego dnia mąż odwiózł mnie z Juniorem, kotem i psem do nowego domu, następnie wrócił, żeby z Córką nadzorować proces przewożenia mebli. Nadzorowanie mu wyszło bardzo dobrze, gorzej z przewozem. Panowie zapakowali wszystko po czym radośnie krzyknęli: „Do zobaczenia w przyszłym tygodniu” i zniknęli zanim mój Mężuś zdecydował się mieć zawał, albo chociaż mały atak szału.

Późnym popołudniem mój, biedny Mąż i Córka i dotarli wreszcie do nowego domu. W praktyce sytuacja była bardzo podobna do wcześniejszej. Byliśmy w domu pełnym kartonów, bez żadnych mebli za to z dwójką dzieci, psem i kotem.
I tutaj pojawia się moment chwały dla zapobiegliwości Matki Polki. Przed przeprowadzką ignorując zapewnienia męża, że nie muszę niczego zabierać bo wszystko przewiozą, przygotowałam mały zestaw na tzw. czarną godzinę. Trochę ubrań, kosmetyki i karton kuchenny, czyli herbata, kawa, cukier itd.

Usiedliśmy w nowej kuchni na leżakach plażowych i podsumowaliśmy sytuację. Mąż stwierdził, że musimy poszukać hotelu, gdzie nas przyjmą ze zwierzętami, ja stwierdziłam, że musimy pojechać do sklepu i kupić materace do spania.

Zakupiliśmy materace i czajnik. Pierwszą noc i parę następnych przespaliśmy w naszym, nowym domu w warunkach mocno turystycznych.
Leżąc na materacu wśród zalegających wszędzie kartonów walnęłam sobie herbatkę, nie ma to jak słowiańska zapobiegliwość.












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz