piątek, 5 maja 2023

Od Guci do Gucci, czyli metamorfoza małego śmierdziela

 W sierpniu upłyną dwa lata odkąd w naszym stadzie pojawiła się Gucia. Po traumatycznych przeżyciach w sklepie ze szczeniakami, kompletnie nie przygotowani, przywieźliśmy psiaka do domu. Na pierwszy rzut oka wyglądał słodko i pociesznie, oprócz tego, że strasznie śmierdział. Na drugi rzut oka już nie było tak przyjemnie. Zaniedbanie wychodziło z każdego kawałka skóry, kołtuny pokrywały całe ciało. 

Oddaliśmy suczce pokój, wreszcie jakaś wymierna korzyść z posiadania zapasowej sypialni gościnnej, zorganizowaliśmy jej spanie, jedzenie i zaplecze rozrywkowe.

Następnego dnia zabraliśmy ją do weterynarza. Właściwie oprócz obowiązkowych szczepień, cała reszta to był dramat, może nie z gatunku „umierającego psa”, ale poważnie chorego. Ponad miesiąc leczyliśmy zapalenie uszu, które było bezpośrednią przyczyną tego, nieprzyjemnego zapachu, prawie zamieszkaliśmy w związku z tym w klinice. Zaczęłam przemywać jej oczy, bo też miała z nimi problemy, okazało się, że ma szmery w sercu i krzywy zgryz. O serce postanowiłam dbać i go nie łamać, zgryz zignorowałam.

Przy okazji przeprowadziłam szereg ciekawych rozmów z lekarzami. Amerykanie mają fioła na punkcie psów, i to jest fakt. Biorąc go pod uwagę nikt nie był w stanie mi wytłumaczyć, jak to jest możliwe, że takie miejsca jak sklepy ze szczeniakami ciagle istnieją. Po pierwszej wizycie, lekarka wyraziła zgodę na zabranie Guci do groomera, czyli psiego fryzjera i kosmetyczki w jednym.
Umówiliśmy wizytę, co wcale nie było takie łatwe i pojechaliśmy. I tam nasza suczka po raz pierwszy mi złamała serce. 

Każdy psi fryzjer wygląda tak samo, recepcja i dalej zaplecze z klatkami i miejsca do pielęgnacji psów. Przed i po zabiegach psiaki czekają na właścicieli w klatkach, nikt ich tam nie męczy, ale klatka to klatka.
Weszliśmy, wyjaśniłam sytuację, Pani fryzjerka się przejęła i obiecała dać z siebie wszystko. Już od wejścia Gucci była zdenerwowana, najwyraźniej dla niej to miejsce pełne szczekających w klatkach psów niczym się nie różniło od sklepu, w którym spędziła prawie całe, swoje życie. Usiłowała merdać, lizać i cała sobą pokazać jak nas kocha, całe jej ciało błagało, żeby ją nie zostawiać. W momencie jak oddałam ją w ręce fryzjerki załamała się całkowicie. Była przekonana, że to już koniec. Staliśmy z Mężem jak wmurowani, przez chwilę chciałam to wszystko walnąć w cholerę i zabrać ją do domu razem z tymi kołtunami, zaniedbanymi oczami, uszami, paznokciami i całą resztą. Mąż praktycznie wyciągnął mnie na zewnątrz, zgrywał twardziela, ale też nieźle go to ruszyło. 

To był pies, który się poddał i był przekonany, że wraca do klatki, tym razem na zawsze. Czytałam, że jedną z najbardziej okrutnych tortur nie jest zadawanie bólu, tylko uwolnienie więźnia, danie mu nadziei na wolność, a potem wsadzenie go z powrotem do więzienia. Podobno to najlepsza forma, żeby kogoś złamać. Po tym co zobaczyłam u psiego fryzjera jestem w stanie w to uwierzyć.

Doprowadzenie Guci do stanu używalności i powalającej elegancji zajęło im 4 godziny. Moment odbioru był wydarzeniem jedynym w swoim rodzaju i zapisał się w historii naszej rodziny na zawsze. Wpadliśmy do środka, z głębi salonu wyszedł pracownik niosący jakiegoś psa i nam go wręczył. Staliśmy, mówiąc delikatnie mało aktywni, patrząc na faceta trochę bezmyślnie. Facio ponowił próbę przekazania szczeniaka, odruchowo spojrzałam, był śliczny i puchaty. Mąż też spojrzał na psiaka potem na mnie, chwila trwała, nikt się nie ruszał. 
W pewnym monecie powiedzieliśmy prawie jednocześnie: „Niemożliwe”.

To była nasza suczka, ogolona prawie do skory, czysta, z przystrzyżonym uszkami wyglądała pięknie i zupełnie nie jak zaniedbany pies, którego kupiliśmy dzień wcześniej, autentycznie jej nie poznaliśmy. Otrząsnęłam się złapałam psiaka w ramiona, przywitała się z nami jakbyśmy byli jej rodziną nie widzianą od lat. Do tej pory jej to zostało, jak wracamy do domu, bez względu czy minęło pół godziny czy pół dnia, wita nas jakbyśmy wracali z wojny.

Po metamorfozie z zabiedzonego futrzaka w psiaka „luksusowego”, zaczęliśmy wprowadzać Gucię w świat, nie umiała chodzić po schodach, nie wiedziała co to jest trawa, drzewa, wiatr, bała się praktycznie wszystkiego. Ewidentnie lepiej dogadywała się z ludźmi niż ze zwierzętami, najwyraźniej nie miała częstego kontaktu z innymi psami, nasza kotka całkowicie ją sobie podporządkowała. Musiał upłynąć prawie rok, żeby nasza Puchatość zaczęła łaskawie się przyjacielsko ganiać z szalonym szczeniakiem.

Później jeszcze dwa razy zabieraliśmy Gucię do fryzjera. Za każdym razem była przerażona i zdołowana. W związku z tym zainwestowaliśmy w profesjonalną, psią golarkę i teraz to ja, a czasami Córka jak zjeżdża do domu, strzyżemy i kąpiemy naszą suczkę. Ciągle za tym nie przepada, ale przynajmniej nie myśli, że ją oddajemy do schroniska.
Tym sposobem ani moje, ani jej serce nie jest regularnie łamane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz