niedziela, 27 września 2020

Trochę strachów i rozrywki, czyli Halloween i szkoła hybrydowa


Rozpoczęłam proces zastraszania sąsiadów. Po trzech latach w Stanach i przeżyciu trzy razy koszmaru Halloweenowego, można powiedzieć, że nabrałam w tym wprawy. Tak dla odświeżenia i podsumowania ostatnich lat, przypomnę, że od lekkiej manii prześladowczej, że odżyją i zaatakują mnie kościotrupy, pająki i zjawy przeszłam do kontrataku. Jak tylko sąsiedzi zaczynają wystawiać przed domami grobowce, ja wystawiam dwa świecące jednorożce, (ze skrzydłami), a jakby to nie wystarczyło posiłkuję się wesołymi duchami tudzież dekoracjami w duchu Disneya. 
Można powiedzieć, że wykańczam wszystkich wielbicieli grozy słodziasnym kiczem i jestem w tym dobra. Mania mi przeszła jak ręką odjął, aczkolwiek za sąsiadów nie ręczę, może mają koszmary z Myszką Miki w roli głównej.

Amerykanie uwielbiają wyprzedzać wydarzenia. Pisałam już o tym przy okazji rożnych świąt. W sierpniu, w sklepach zamiast kąpielówek zaczęły się panoszyć dynie na Święto Dziękczynienia i straszydła na Halloween. We wrześniu, co pocieszające zaczęły się za to nieśmiało pojawiać choinki. Nie wiem co takiego jest w choinkach obwieszonych świecącymi lampkami, ale zawsze na ten widok robi mi się lżej na duszy, prawdopodobnie czysta magia.

Przyznaję, że Halloween jest różnicą kulturową, która jest dla mnie szczególnie trudna do przełknięcia. Zastanawiam się jak Amerykanie wyobrażają sobie to święto w tym roku. Nawet z zachowaniem bezpiecznego dystansu, cienko to widzę. Banda ogarniętych szałem cukierkowym, dzieciaków szturmujących miskę kontra rozsądni rodzice usiłujący ustawić je w kolejce z zachowaniem dwumetrowej odległości. Stawiam na dzieci. 
Jestem sceptykiem, kiedy tak naprawdę do końca nie wiadomo jak ten wirus może się zachowywać, bo co chwila pojawiają się nowe informacje, wypuszczenie dzieciaków snujących się od domu do domu nie wydaje mi się najszczęśliwszym pomysłem.
Myślę, że wystawię wielką michę, pełną słodyczy przed dom i niech się wszyscy częstują. Junior dostanie szlaban, żeby się nie szlajał po okolicy i jakoś to będzie.

A jak już jestem w temacie Juniora to pociągnę temat szkoły. W Polsce odważnie otwarto szkoły, w Stanach nikt się nie odważył na odgórny nakaz, ponieważ gdyby potem jakiś dzieciak zachorował rodzice błyskawicznie pozwaliby szkołę. Znając Amerykanów i ich pasję w pozywaniu w ciągu kilku miesięcy prawdopodobnie padłby system szkolnictwa. Stojąc w obliczu niewiadomego szkoły zaczęły działać na zasadzie hybryd. Przed rozpoczęciem roku wszyscy rodzice musieli na piśmie określić, czy chcą dziecko wysłać do szkoły, czy preferują nauczanie zdalne. Przed podjęciem decyzji musieliśmy przymusowo odbyć konferencję on line z prezentacją jak będzie wyglądać szkoła. Od razu powiem dość strasznie. Plastikowe przegrody, restrykcje i co chyba najgorsze, przymus noszenia maseczek przez dzieci przez cały dzień z małą kilkuminutową przerwą na swobodne oddychanie.

Zatrzymalismy Juniora w domu i teraz mam wątpliwą przyjemność aktywnego uczestnictwa na lekcjach w amerykańskim gimnazjum. O ile w zeszłym roku dzieciaki musiały odwalać wiekszą część pracy same i konferencje z nauczycielami były mocno ograniczone, teraz Junior ma zorganizowane biuro w kuchni i musi siedzieć karnie na wszystkich lekcjach. Na ekranie komputera widać wyluzowane dzieciaki, siedzące w domach, a w klasie nieco mniej wyluzowanych kolegów w maseczkach. Stosunek jest mniej więcej 40 procent do 60, (póki co większą część dzieciaków pochłania wiedzę w szkole). 

Co jakiś czas słychać głosy nauczycieli, którzy przywołują cwaniaków siedzących w domu do porządku, żeby włączyli podgląd, bo wszyscy uwielbiają znikać z radaru, można powiedzieć, że nadali nowe znaczenie słowu "wagary". Wyłączają kamerki i robią sobie sjestę.
W związku z tym gotowanie obiadów jest dość ciekawym przeżyciem. Mam wrażenie, że z każdym mijającym dniem zdrowie psychiczne kadry nauczycielskiej ulega pogorszeniu. 
Ostatnio usłyszałam jak jeden nauczyciel dość podniesionym głosem, co jest raczej tutaj szokująco rzadkie, stawiał ultimatum: "Albo włączycie kamerkę, albo wyrzucę was wszystkich z klasy !" Czujnie skontrolowałam sytuacje i kazałam Juniorowi włączyć kamerkę.

Córka zaczęła studia, też zdalnie. Zorganizowała sobie miejsce w swoim pokoju i uczestniczy codziennie w wykładach, ćwiczeniach, testach, doświadczeniach itd. W Stanach studia zaczynają się miesiąc wcześniej niż w Polsce, w związku z czym już na początku września dostaliśmy kilka pudeł pomocy naukowych: mały chemik, mały fizyk, mały inżynier i mały wynalazca. Na razie jeszcze dom stoi, więc wszystko w porządku.
Mężuś pracuje również zdalnie i od marca tak sobie radośnie żyjemy, rozwodu nie planujemy, nie doszło do żadnych uszkodzeń ciała i ducha więc chyba można to nazwać sukcesem.

Podsumowując lekko ogłuszona sytuacją na świecie i w moim domu, zdecydowałam się na wyciągnięcie jednorożców wyjątkowo wcześnie. Zainstalowaliśmy je z mężem w pocie czoła, przy okazji ustawiliśmy też naszego, skacowanego ducha, który w zależności od okoliczności przybiera różne kolory, ostatnio na przykład był wściekle różowy. Tym razem oszczędziliśmy mu dodatkowych efektów specjalnych i zostawiliśmy go białego, jak kac to kac.
A żeby już całkiem zdołować sąsiadów moja Córka kupiła mu do towarzystwa Myszkę Mini.
Chyba nie można tego inaczej ująć, jesteśmy straszni.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz