sobota, 15 sierpnia 2020

Trochę agresji, czyli remont łazienki

Stany Zjednoczone zajmują pierwsze miejsce na świecie jeżeli chodzi o częstotliwość masowych strzelanin. Na pewno woleliby nie być liderem akurat w tej konkretnej dziedzinie, ale są. Można tutaj doszukiwać się całej listy powodów i na pewno jest ich sporo, ale najważniejszy jest jeden, usilnie przez wszystkich ignorowany, mianowicie praktycznie nieograniczony, legalny dostęp do broni różnego rodzaju.

Jeżeli żyje się w kraju, gdzie łatwiej zaszczutemu osiemnastolatkowi kupić pistolet niż piwo, to nikt nie powinien się dziwić tym tragediom. A jednak dużo osób nie tylko nie widzi związku, ale jest wręcz gorącymi zwolennikami dodatkowego uzbrojenia.
Zamiast zabrać broń potencjalnym napastnikom, chcą uzbroić nauczycieli, prawdopodobnie, żeby sobie strzelili w łeb nie czekając aż zrobi to za nich uczeń.


Indian praktycznie wybili, bizony też nie mają się lepiej, w sklepach można wszystko kupić, porządku, (przynajmniej w teorii), pilnuje policja, wojsko i gwardia narodowa. Wikingowie przestali napadać i teraz dbają o ochronę środowiska, to po co tutaj potrzebna jest wszystkim broń ? Gorączka złota też już raczej przeminęła.
Napaleni posiadacze odpowiadają, że do obrony rodziny. Bardzo to chwalebne, ale jakoś się nie słyszy, że ktoś kogoś obronił przy użyciu broni, za to wszędzie szkolą dzieci jak się mają zachować jak ktoś wejdzie do szkoły lub restauracji i zacznie do nich strzelać.

I tutaj być może zaskoczę nieprzyjemnie co poniektórych Czytelników, ale ja pacyfistka z urodzenia i przekonania, po trzech latach w tym kraju myślę, że trochę rozumiem tych ogarniętych szałem morderców. Co nie oznacza bynajmniej, że ogarnął mnie jakiś szał.



Nie wierzę, że jest ktoś na świecie, kto choć raz nie miał ochoty zareagować agresywnie w jakimś urzędzie, szpitalu, czy nawet w sklepie. Statystycznie na sto osób prawdopobnie spora część po prostu zaciska zęby, druga grupa równie liczna ogranicza się do agresji w formie werbalnej, ewentualnie małej przepychanki, ale jeżeli zostaje jedna osoba, która ma w kieszeni, albo w szafie w domu pistolet to może z niego zrobić użytek.
Jedynym brakiem konsekwencji jaki tu widzę, jest fakt, że ci ludzie nie strzelają wybiórczo wyławiając swoich "wrogów" z grupy, tylko strzelają do niewinnych ludzi, którzy mieli pecha znaleźć się w ich otoczeniu, a i to nie zawsze.



Jakiś czas temu słyszałam o historii zwolnionego pracownika ze szpitala, bodajże. Załamany nieszczęśnik wszedł do owego szpitala i zamiast odstrzelić osobę odpowiedzialną bezpośrednio za swój los, zamordował ponad dwadzieścia losowo wybranych osób.
Może gdyby nie miał broni to dałby po pysku winowajcy i nikt by nie zginął. 
Podsumowując jestem zdania, że dopóki w Stanach całkowicie nie wycofają broni jako artykułu pierwszej potrzeby, cały czas wszyscy będą żyli w strachu i wiecznym zdziwieniu dlaczego takie okropne sytuacje mają miejsce.



A teraz może wyjaśnię jak to się stało, że poniekąd zrozumiałam mechanizm działania napastników. Otóż jak każdy, w ciągu swojego życia wiele razy miałam ochotę komuś przywalić. W końcu przeżyłam kilka remontów i nieskończoną ilość wywiadówek, które same w sobie są w stanie sprowokować najspokojniejsze jednostki do gwałtownych reakcji tudzież małych wylewów.
W Stanach za to doświadczyłam frustracji z gatunku morderczych i opierając się na własnych doświadczeniach myślę, że mogę powiedzieć dlaczego ludzie tutaj do siebie strzelają. 


Pierwszym powodem jest głupota i kompletny brak kompetencji w urzędach. Przypomina to trochę nasze, najgorsze, szcześliwie minione czasy ponurego komunizmu, kiedy Pańcia z pieczątką miała prawie boską władzę, a petenci musieli się przed nią czołgać i bić czołem. Tylko, że wtedy u nas dzięki łapówkom nikt nikogo nie mordował, najwyżej potem łykał leki na uspokojenie.

Drugim powodem jest bariera językowa, jeżeli we własnym kraju nie można się dogadać w rodzimym języku to ten fakt może równie skutecznie wyprowadzić z równowagi. Stany Zjednoczone chełpią się faktem, że są młodym, wielonarodościowym krajem. Wszystko pięknie, tylko jak wytłumaczyć fakt, że często element napływowy, czyli ci "niedouczeni" emigranci mówią lepiej po angielsku niż Amerykanie, o poziomie wiedzy już nawet nie wspominając.


Paradoksalnie trzecim powodem jest "amerykański sen". Różnice w poziomie i stylu życia są tu za duże. Jeżeli jedna część społeczeństwa odgrywa sceny rodem z oper mydlanych jeżdżąc kabrioletami i budując domu absurdalnie wielkie, a druga sprząta te domy, nie mając szans na porządną opiekę lekarską i edukację, to chyba nie ma co się dziwić frustracjom. 
Ameryka to chyba jedyny taki kraj z grupy wysoko rozwiniętych, gdzie edukacja i opieka medyczna nie jest prawem jednostki tylko przywilejem bogaczy. W momencie poważnej choroby mając do wyboru bankructwo całej rodziny po opłaceniu rachunków za szpital, a śmierć, ludzie wybierają to drugie.



Czwartym powodem jest rasizm i związana z nim dyskryminacja i tutaj można polemizować, że jest dużo lepiej niż było, owszem jest w końcu nikt nie wyprasza Afroamerykanów z restauracji tylko dla białych i nie wolno używać słów murzyn, czarny, czy czarnuch. Ale segregacja rasowa nie zniknęła, tylko przybrała inną formę. Są kolorowe i białe ulice, dzielnice, szkoły, a system opieki medycznej, który i tak tu kuleje, dla osób o innym niż biały kolorze skóry nie ma litości. 
Niedawno natrafiłam na artykuł o śmiertelności kobiet w Stanach podczas porodów, sam fakt, że coś takiego ma miejsce w XXI wieku jest absurdem, a hańbą jest fakt, że częściej to dotyczy kobiet czarnoskórych. Ktoś się pofatygował i podliczył. Czy w takim przypadku fakt, że potem do takiego szpitala wchodzi nieprzytomny z rozpaczy młody wdowiec, a niedoszły tatuś i zaczyna strzelać do wszystkich jest naprawdę taki zaskakujący ?

I na koniec trochę opisów moich frustracji, (Tym razem ograniczę się tylko do budowlanych). Od ponad roku nie dokończyli nam remontu piwnicy, trzy miesiące temu Plenipotent obiecał załatać wielką dziurę w płocie, dziura jest Plenipotenta brak. I o ile piwnica nie spędza mi snu z powiek, bo w niej nie mieszkam, a płot irytuje tylko trochę to ostatnia akcja tego cwaniaczka w ząbek czesanego rozłożyła mnie na łopatki.

Mniej więcej dwa tygodnie temu siedzimy sobie kulturalnie przy stole i spożywamy obiadek. Atmosfera rodzinna mimo izolacji i pandemii kwitnie, dzieciakom pyski promienieją, pełna sielanka. W pewnym momencie poczułam, że po plecach leje mi się woda, z sufitu, zimna na dodatek, potem stwierdziłam, że lepsza zimna niż ukrop. 
Nad naszą kuchnią znajduje się główna łazienka, nazywana tutaj szumnie "łazienką pana domu". Jest spora, bo oprócz wielu szafek, znajduje się tam toaleta, duży prysznic i wielka wanna. Rok temu już było wiadomo, że coś tam przecieka, bo na suficie w kuchni pojawiła się kreska, teraz jest to rów, a sufit trzyma się chyba tylko siłą woli. Cud Boski, że razem z kabiną prysznicową nie spadł mi jeszcze na głowę.

Podstawiliśmy miednice, po telefonie, (nieodebranym oczywiście), wiadomości głosowej  i tekstowej, za drugim podejściem Plenipotent odebrał. Przejął się sytuacją i obiecał pojawić następnego dnia. Po tygodniu mąż, oaza spokoju, zadzwonił znowu. Tym razem facio się pofatygował osobiście, obleciał kuchnię i łazienkę, stwierdził inteligentnie, że trzeba wszystko skuć, bo przecieka prysznic i prawdopodobnie wanna, obiecał zacząć pracę za dwa dni. Ogarnięta optymizmem niewiadomego pochodzenia, zaczęłam przygotowywać plac robót. Co ciekawe wieczny optymista mój mężuś pohamował moje zapędy. 

Planowany termin rozpoczęcia remontu miał mieć miejsce tydzień temu. Plenipotenta nie ma, nawet nie zadzwonił z informacją kiedy będzie. Woda cieknie, sufit się zapada, nam nikt nie użyczył tego domu charytatywnie, rachunki płacimy regularnie, a Plenipotent nie odbiera telefonów i w związku z tym nawet nie mogę mu naubliżać w dowolnym języku, (gdyby chciał mogłabym mu nawet załatwić przemowę po hiszpańsku, żeby trafiło).
Dodatkowo nie możemy go spektakularne zwolnić i wynająć inną ekipę, bo facio jest związany umową z właścicielem domu, a właściciel domu zażywa długofalowego relaksu w Meksyku i preferuje całkowity brak kontaktu bezpośredniego.

I wyobraźmy sobie, że pewnego dnia okazałoby się, że mamy na środku kuchni stertę gruzu z wanną w roli głównej, a ja miałabym mały pistolecik i wiedziała, gdzie ten gnojek nasz Plenipotent mieszka. Czy ktoś by się zdziwił, że mogłabym mieć ochotę zapomnieć, że jestem pacyfistką i załatwić kolesiowi dodatkową fuchę, żeby śpiewał sopranem w przykościelnym chórze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz