sobota, 29 sierpnia 2020

Pandemiczne garden party, czyli szaleństwa Juniora


To będzie taki, króciutki aneks do urodzin Juniora, (z Puchatością w tle), bo roztkliwiania Matki to tylko jedna strona medalu, a świeżo upieczony nastolatek ma swoje potrzeby. Po trzech latach w Stanach mój syn dorobił się bandy kumpli. Fakt ten o tyle jest ważny, bo w Polsce zostawił paczkę przyjaciół zarówno w szkole jak i na podwórku. Chyba z tego, jednego powodu zawsze czuliśmy się trochę z mężem winni, bo łatwo mu w środku tego, amerykańskiego snu zwłaszcza na początku nie było. Brak znajomości języka, brak kumpli od serca, o braku ulubionych artykułów spożywczych nie wspominając. Jednym słowem dramat. 


A jak już syn bolesną metodą prób, błędów i sukcesów zorganizował sobie życie pojawiła się pandemia. Po kilku miesiącach izolacji Junior poczuł, wzmocniony odosobnieniem, zew natury towarzyskiej i wmanewrował nas w urządzenie mu przyjęcia urodzinowego. Jednym słowem lekko nam padło na mózg, ale miłość rodzicielska jak wiemy dość często nie zna granic. Słabe co prawda, ale jakieś wyobrażenie mieliśmy bo miesiąc wcześniej kolega urządził podobną imprezkę i co było pocieszające wszyscy jakoś przeżyli, wliczając w to rodziców.

Łatwo powiedzieć z realizacją w środku pandemii już tak łatwo nie było. Przede wszystkim impreza ze względu na latającego wirusa musiała odbyć się na świeżym powietrzu, dodatkowo w dzikim upale. W tym celu zakupiliśmy coś w rodzaju namiotu bez ścian w celu zadaszenia młodzieży, żeby nam się nie przegrzała. Tak szaleli, że wirus raczej nie miał szans za nimi nadążyć. Trzeba przyznać, że wszyscy rodzice zaproszonych chłopaczków wykazali się dużą odpowiedzialnością i przyzwoitością i wszyscy goście przyszli zdrowi, większość nawet oficjalnie przebadana lub pozostająca w izolacji przez całe wakacje. Pozostaje nam teraz tylko mieć nadzieję, że skutków ubocznych nie będzie.

W efekcie przez cały dzień po ogrodzie szalała nam banda młodych wilków. W drzwiach do salonu był ustawiony stół szwedzki z wyżerką i napojami w ilościach hurtowych, była pizza, tort, świeczki i śpiewy. Zabrakło tylko skoków przez ognisko, ale za to były gry terenowe.
Tutaj w charakterze dodatkowej rozrywki i gościa specjalnego wystąpiła nasza Kotka, której najwyraźniej też coś padło na kudłaty łebek i również zapragnęła integracji towarzyskiej. To co wyczyniała, żeby dołączyć do dzikich szaleństw nadaje się do kabaretu. Po kilku karkołomnych próbach czołgania się, przeciskania i nawet otwartych prób staranowania drzwi poddaliśmy się, 
W efekcie sześciu, czerwonych na pyskach chłopaczków pilnowało Puchatość, która po krótkim zastanowieniu zaczęła szaleć tak jak oni. Tylko o ile ubiory gości i solenizanta były bardzo minimalistyczne, nasza Kotka rozebrać się ze swojej Puchatości nie mogła. Trzeba jej przyznać, że i tak wytrzymała długo. Wyszalała się, zziajana wróciła do domu napiła, zjadła i padła. 

Wielokrotnie urządzaliśmy naszym dzieciom urodziny w domu i na rożnych placach zabaw, z tej perspektywy mogę stwierdzić, że urządzanie imprezy w ogrodzie ma jedną wadę, mianowicie duży obszar do sprzątania. Aczkolwiek ma też jedną zaletę, po imprezie i solidnym prysznicu solenizant padł jak przerośnięte ciasto przed dziewiątą. Bardzo ładnie się komponował razem z wykończonym kotem.

I na koniec cytując Joannę Chmielewską stwierdzam, że nasz kot jest "połowicznym idiotą". Parę dni po urodzinach rozpętała się wieczorem burza, tym razem nic nie zerwała i nie połamała, tylko padł internet. Znowu miałam takie nieuchwytne wrażenie, że coś za mało widać naszą Kotkę, ale ponieważ dom był zamknięty ze względu na deszcz specjalnie się nie martwiłam, a trzeba było. 
I kiedy już leżałam wyluzowana w łożku, okazało się, że życie przygotowało nam powtórkę z rozrywki. 
Do pokoju wkroczył Junior trzymając przed sobą Puchatość w wersji szczura kanałowego, któremu nie wyszła próba samobójcza. Ten durny zwierzak znowu nam umknął z domu, dokładnie kiedy ciężko stwierdzić, za to znowu sobie wybrała świetny moment. Poprzednio dała dyla w czasie tropikalno-huraganowej burzy, teraz za to wybrała zwyczajną ulewę bez specjalnych efektów specjalnych.

Co ciekawe tym razem ponieważ nikt jej nie szukał wydedukowała najwyraźniej, że musi się ratować na własną łapę i wróciła do domu. Powiem szczerze, że jestem w szoku jak jej się to udało. W efekcie Junior przeżył lekki atak serca, kiedy do szklanych drzwi w ciemności zaczęło się dobijać coś co w ogóle nie przypominało jego ukochanej kotki.


A ja znowu wylądowałam w wannie z brudnym kotem, który musiał być wykąpany. O ile za pierwszym razem myślałam, że zebrała z ogrodu wszystkie liście i ziemię, okazało się, że byłam w błędzie, zostało jeszcze bardzo dużo. Tym razem przeszła samą siebie, no ale znalazła drogę do domu i nawet zaczęła pukać więc można powiedzieć, że tylko połowicznie brakuje jej paru klepek, a może po prostu podobnie jak ja lubi łamać schematy i nawet będąc kotem pragnie regularnie zażywać kąpieli.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz