wtorek, 29 października 2019

Szalony weekend, czyli lecimy do Las Vegas

Mieliśmy polecieć na Kubę. Pomysł wydawał się idealny, bliżej niż z Polski, trzy godzinki i rach ciach.
W momencie jak zaczęliśmy załatwiać formalności otworzyła nam się strona rządu amerykańskiego, informująca nas uprzejmie, że o ile nie mamy na Kubie rodziny, (no jakoś się nie złożyło), nie jedziemy z misją humanitarną i nie jesteśmy misjonarzami to możemy zapomnieć o wycieczce, ewentualnie przemyśleć życiowe priorytety.
Okazało się, że Kuba, razem z Iranem i Koreą, (tą mniej przyjazną oczywiście), jest na liście krajów, których dotyczą specjalne sankcje rządowe, (baliśmy się sprawdzać dokładnie jakiego rodzaju).
Prezydent Obama, usiłował to zmienić, ale mu  nie wyszło. W związku z tym nam nie wyszedł wyjazd i musieliśmy szybko znaleźć alternatywne rozwiązanie.

Padło na Las Vegas, jak szaleć to szaleć, zwłaszcza, że zawsze można się usprawiedliwiać, że jak nie teraz to kiedy ?
Na czarnej liście na szczęście nie jest, aczkolwiek niepełnoletni turyści, raczej powinni się trzymać od tego miejsca z daleka, (przynajmniej moim, skromnym zdaniem, ale o tym później).
I tak wyruszyliśmy na przedłużony weekend do "miasta grzechu", chociaż ja raczej zastosowałabym liczbę mnogą, bo co jak co, ale grzeszyć to tam można bez ograniczeń.

Zanim zacznę opisywać nasz pobyt w Las Vegas i wszystkie atrakcje, jakie tam sobie zorganizowaliśmy, (a działo się, oj działo), przez chwilę poprzynudzam o podróży, bo tym razem była niezwykła.
Samolot, jak zwykle bez szału, za to widoki za oknem obłędne. 
Nastawiłam się, że jak zwykle nic nie będzie widać i pogrążę się w lekturze na sześć godzin, bo tyle miał trwać lot.
Po pierwsze lecieliśmy krócej, w jedną stronę pięć, w drugą cztery godziny, a widoki mnie powaliły.
Przez połowę czasu, faktycznie za oknem były same chmurki i błękitne niebo, ale potem zerknęłam kontrolnie i zamarłam z wrażenia, a następnie zaczęłam robić zdjęcia w ilościach hurtowych i z lekkim szaleństwem w oku.

Najpierw wyłoniły się góry, (Rocky Mountains), całe w śniegu, jak się potem dowiedziałam, ten śnieg bardzo się przydaje, bo się topi i w formie wody dość znacząco się przyczynia do podtrzymywania życia w tych dość suchych okolicach.
Potem zaczęły się góry, same skały, bez śladu roślinności i pustynie. 
Wyglądało to jak byśmy przez przypadek wpadli w czarną dziurę i znaleźli się na innej planecie. 
Pod nami rozciągała się obłędna przestrzeń bez śladu jakiegokolwiek życia, o miastach nie wspominając.
To chyba właśnie nazywa się "surowe piękno" i dodatkowo powinno uzmysłowić ludziom, że chociaż możemy się szarogęsić na tej planecie, to i tak jesteśmy na przegranej pozycji.
Potem zaczęły się pojawiać małe miasteczka, pola w śmieszne kółka, (na pewno zrobione przez kosmitów) i wreszcie pojawiło się Las Vegas.





































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz