piątek, 6 września 2019

Edukacji ciąg dalszy, czyli mruczące remedium na rzeczywistość

Szkoły się uaktywniły, jako, że mój mąż ślubował "na dobre i na złe", teraz przyszła kolej na to "złe", czyli na czytanie tych wszystkich emaili, które przychodzą codziennie w ilościach hurtowych.
I nawet byśmy ilość przeżyli, gorzej z jakością, można się nią autentycznie udławić.
Cały czas pozostaje dla mnie niezgłębioną tajemnicą, jak ludzie odpowiedzialni za kształcenie młodych umysłów, nie potrafią poprawnie pisać, a jak już piszą bez rażących błędów stylistycznych, to zupełnie nie wiadomo o co im chodzi. 

Przez pierwszy rok pobytu w Stanach, miałam kompleksy, że za mało się staram i stąd mój brak zrozumienia głębszej treści, potem okazało się, że praktycznie 99 procent obcojęzycznych matek miało te same problemy, pozostały procent, albo był genialny, albo kłamał w żywe oczy, bo głębszej treści w tych tekstach po prostu nie było, najgorsze, że czasami nie było nawet płytkiej.

Mój mąż wziął sobie do serca sugestię, że o zdrowie psychiczne żony należy dbać i pogrążył się w lekturze szkolnej korespondencji. Zastałam go zrezygnowanego nad jednym z emaili, z którego wynikało, że nasz syn będzie miał następnego dnia zdjęcie klasowe. Mężuś spojrzał na mnie żałośnie, oprócz poprawnie napisanego nazwiska, nic mu się nie zgadzało. Zaprawiona w bojach, rzuciłam okiem na tekst, uspokoiłam męża. Szkoła znowu się rąbnęła i przysłała e-mail o miesiąc za wcześnie, zawsze to lepiej, że nie za późno.


A to jak się okazało był dopiero początek rozrywek, bo lada dzień zaczynają nam się w szkole, "zapoznania osobiste" z nauczycielami, zapisy na rożnego rodzaju wolontariaty, zajęcia dodatkowe, spotkania towarzysko-organizacyjne przy kawie itd.
Część z nich, pechowo dla mojego męża, jest urządzana późnym wieczorem, także zdąży wrócić nieszczęśnik z pracy.



W międzyczasie jedno z takich, uroczych spotkań odbyło się niestety o poranku i musiałam na nie lecieć, chociaż tak trochę bardziej jak nielot niż skowronek.
W wielkiej sali, która normalnie spełnia rolę stołówki odbyło się spotkanie z dyrektorem. Przedstawiono nam asystentów dyrektora, osobnych koordynatorów odpowiedzialnych za poszczególne klasy, doradców naukowych również oddelegowanych do określonych klas, psychologów, pracowników opieki społecznej, (powiało grozą), matki organizatorki (też powiało), pielęgniarkę, nauczyciela od muzyki (powiało wyrafinowaniem), napakowanego nauczyciela od wychowania fizycznego w stroju sportowym, (tutaj na szczęście niczym nie powiało), jak doszli do sekretarek to lekko zwątpiłam.
Najgorsze w tej prezentacji było to, że nikt nie zadał sobie trudu, żeby albo wypisywać gdzieś nazwiska, albo chociaż je dokładnie wymawiać.



Dowiedziałam się mnóstwa interesujących rzeczy, aczkolwiek gdyby je spisać w punktach i wysłać emailem, zajęłyby jedną stronę i dużo mniej czasu.
To się tak ładnie u nas nazywa "przerost formy nad treścią" i chociaż tutaj wyjątkowo treść była, to oprawy i tak było o dużo za dużo.
A to niestety nie jest koniec gimnazjalnych spędów, bo jeszcze się do nas nie dobrali indywidualni nauczyciele.



Taki proces prezentacji szkoły i grona, pokazuje dobitnie jakimi wartościami kierują się szkoły amerykańskie.
Upraszczając, najważniejsze są trzy aspekty, żeby dzieciak był emocjonalnie zrównoważony, (nie był powodem pozwów, stąd obecność psychologów), udzielał się artystycznie i fizycznie, (przedstawienie dwóch panów odpowiedzialnych za rozwijanie talentów).
Tylko tutaj, jak dla mnie, pojawia się zawsze problem, że trzeba mieć co rozwijać. 
Nie jestem w stanie zrozumieć tutejszego, obsesyjnego pragnienia tworzenia na siłę artystów i sportowców.


Reszta wiedzy, aczkolwiek traktowana z należytą powagą, zajmuje zdecydowanie dalsze miejsca na liście priorytetów władz szkolnych.
W praktyce wygląda, to tak, że dyrektor szkoły umawia wielkie spotkanie z rodzicami, żeby przedyskutować, między innymi, możliwość wystawienia opery Verdiego, (już zaczęli zapisy chętnych), a na wymiętej bez litości kartce Junior przynosi ze szkoły tematy, które będzie omawiał na lekcji geografii.
Uwielbiam operę, ale widzę tu pewny, niepokojący brak proporcji.


A na koniec wszyscy rodzice zostali uszczęśliwieni informacją, że szkoła zainwestowała w nowe podjazdy na wózki i dla dzieci o kulach, także teraz wszyscy mogą sobie łamać nogi bez stresu, że nie wejdą do szkoły o własnych siłach.

Po tym upojnym poranku wróciłam do domu, (ledwo o własnych siłach).
Kotka na początku odrobinę urażona chwilowym porzuceniem, przeprosiła się szybko, ułożyła koło mnie i rozpoczęła mruczącą kurację relaksacyjną.
Wyglądało to tak, że ona spała, a ja się reanimowałam gorącą herbatką, (może też trochę mruczałam).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz