Ambicje amerykańskich mamuś nie mają wakacji. Przekonałam się o tym fakcie po powrocie z kraju, kiedy razem z potomstwem napawaliśmy wreszcie działającą klimatyzacją, oczekując na zbliżający się rozrywkowy wyjazd rodzinny.
W międzyczasie mężuś dzielnie jeździł do pracy, a Junior reaktywował swoje przyjaźnie.
I właśnie podczas jednej z takich odwiedzin wyszło na jaw, że jako rodzice jesteśmy beznadziejni, wręcz toksyczni, bo nasza córka nie pracuje, a syn nie został zapisany na żaden obóz przeżycia.
Jeżeli o mnie chodzi miałam obóz przeżycia przez cały rok szkolny.
Tutejsze nastolatki regularnie pracują opiekując się maluchami. Taka małoletnia niania jest w stanie zarobić 10-15 dolarów za godzinę, a jak trafi na bogatych desperatów to nawet więcej.
Biorąc pod uwagę, że nasze starsze dziecko zdecydowało się zrobić dwie klasy za jednym zamachem i zamiast leżeć do góry brzuchem, leży na brzuchu i trzaska zadania z matematyki online, musielibyśmy chyba być sadystycznymi psychopatami, żeby ją dodatkowo namawiać do pracy zarobkowej.
Z kolei junior, który zakończył rok szkolny mocno wymęczony, za to obwieszony nagrodami, medalami i dyplomami, zdecydowanie według nas zasłużył na lenistwo i naładowanie akumulatorów, zwłaszcza, że czeka go gimnazjum.
Jak się okazało takie podejście uważane jest za szkodliwe, niewłaściwe i ogólnie nie do przyjęcia przez tubylców.
Mama jednego z kolegów zaatakowała mnie frontalnie, pytając na jakie zajęcia syn chodzi, bo jej synowie mają zajęte całe dnie tylko z przerwą na obiad.
Nie ukrywam, że lekko mnie zatchnęło, ambitną mamusię też, ale z innego powodu, (powiało zgrozą), niezwłocznie rozpoczęła przesłuchanie.
Uspokoiła się trochę, jak dowiedziała się, że dopiero co wróciliśmy z Europy, (tak tutaj wszyscy określają dowolny kraj, który nie leży na terenie Ameryki Północnej i Południowej).
Dodatkowo uszczęśliwiłam ją informacją, że za Oceanem Junior prowadził bardzo aktywny tryb życia. Co całkowicie zgadzało się z prawdą, tylko, że jego aktywność przejawiała się w szaleństwach i zabawach na podwórku z kumplami, a nie ambitnych projektach, przytomnie i z pełnym wyrachowaniem oszczędziłam jej tych szczegółów.
Okazało się, że to nie koniec. Najwyraźniej musimy się zapisać do jakiegoś klubu i tam torturować siebie i dzieci na rożne sposoby, (okres oczekiwania na przyjęcie do tej ekskluzywnej placówki trwa około 2 lat).
Nic dziwnego, że wszystkie te dzieciaki tak lubią do nas przychodzić, przynajmniej mogą trochę odsapnąć. Ostatnio młodszy braciszek kolegi juniora stał i płakał rzewnie w progu naszego domostwa, bo nie mógł zostać ze względu na napięty grafik.
Wieczorkiem, obserwując naszego syna zażywającego relaksu w ogrodzie opowiedziałam swojemu mężowi jakimi strasznymi rodzicami jesteśmy i że generalnie brak mi argumentów (oprócz siłowych), żeby te wszystkie mamusie przestały nam organizować życie.
O dziwo mój mężuś nie miał problemów ze znalezieniem rozwiązania tego dość palącego problemu bez łamania prawa tudzież udawania, że dopadła mnie skleroza i zapomniałam jak się mówi po angielsku.
Stwierdził bowiem, że powinnam wszystkich informować, że jesteśmy na liście oczekujących na przyjęcie do tego ich super klubu, przynajmniej będziemy mieli dwa lata spokoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz