środa, 21 sierpnia 2019

Aruba, czyli wesołe igraszki z iguanami

Ktokolwiek widział z bliska iguanę, to ma pewnie teraz wątpliwości, co do mojej trzeźwej oceny sytuacji, ewentualnie trzeźwości na Karaibach, jako takiej.
Już w Meksyku Junior zapałał miłością do tych, robiących wrażenie gadów i nawet przez krótką chwilę potencjalny kotek miał poważną konkurencję.


Na Arubie, iguany rownież zamieszkiwały teren hotelowy. Z początku myśleliśmy, że jest tylko jedna, która często rezydowała na brzegu jacuzzi i pozwalała się głaskać.
Potem moje dzieci mi doniosły o innych osobnikach tego gatunku w rożnych wielkościach i kolorach.
Cały klan iguan zamieszkiwał malownicze skałki nad małym, sztucznym wodospadem, również przy basenie. 
Okazało się, że wielkie jaszczurki z Aruby, podobnie jak wyspa, również zostały odrobinę zeuropeizowane w odróżnieniu od swoich meksykanskich kuzynów.
Mianowicie, można jej było karmić, wsuwały sałatę z reki, aż miło, a niektóre dawały się głaskać, przymykały przy tym oczy z widoczną przyjemnością. 
Naprawdę można je było polubić, (na trzeźwo).
Dodatkowo wszystkie pozowały jak rasowe modelki.


Na początku moje dzieci zaraportowały mi, że te iguany są wyjątkowo agresywne, bo ze sobą walczą. Po sesji głaskania i karmienia ciężko mi było w to uwierzyć, ale wiadomo, że dzikie zwierzęta są nieprzewidywalne i fakt, że nie chciały nas zjeść, niekoniecznie oznaczało ich pokojowego nastawienia do świata.
Pod koniec naszego pobytu, siedzieliśmy sobie w barku na plaży, pochłaniając bąbelki z lodem, kiedy jedno z moich dzieciaków podekscytowane pokazało mi walkę iguan.



Jedna uciekała, a druga ją goniła, po czym rzuciła się na nią w dzikim szale. 
Przyjrzałam się krwiożerczej akcji, która rozgrywała się na moich oczach, po czym ku konsternacji mojego potomstwa, spokojnie wróciłam do bardzo niezdrowego napoju gazowanego.
Okazało się, że te walki nie miały nic wspólnego z eksterminacją, za to wiele z prokreacją.


Iguany, żółwie i flamingi to symbole Aruby, można je znaleźć praktycznie wszędzie, szkoda, że biedaki nie mogą zastrzec praw do wykorzystywania wizerunku. 
Biorąc pod uwagę, że cały "przemysł pamiątkowy" się na nich opiera, zbiłyby fortunę.

O ile iguany dotrzymywały nam towarzystwa przez cały czas, pelikany pięknie wodowały i nurkowały tuż obok, to nie udało nam się zobaczyć flamingów, które niewątpliwie były, ale najwyraźniej nie w naszej okolicy.


Nikt z naszego stada jednak specjalnie nie rozpaczał. Tak się bowiem przyjemnie złożyło, że ładnych, parę lat temu byliśmy z naszymi Przyjaciółmi na wakacjach rodzinnych w Portugalii. 
Hotel był usytuowany w pobliżu rezerwatu ptaków i codziennie podczas spożywania posiłków na świeżym powietrzu latały nam nad głowami stada flamingów, (widok obłędny).
Junior, który wtedy usiłował zgłębić tajniki mowy ludzkiej i miał z tym spore kłopoty nazywał je "naningi".
I tak już zostało. Jak zobaczyliśmy pierwsze różowe koszule, moje dzieci zawołały w sklepie: 
"Mamo popatrz naningi".
Ponieważ w pobliżu nie było żadnych Polaków, uniknęliśmy z mężem spojrzeń pełnych współczucia i zgrozy.


,







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz