środa, 24 lipca 2019

Koliber, nietoperz i frustracje budowlane, czyli moja, amerykańska rzeczywistość

I tak po raz kolejny przemierzyłam Ocean. Po pobycie w kraju ojczystym, który obfitował w wiele atrakcji i ożywionych kontaktów towarzyskich, trzeba było wrócić do stęsknionego małżonka. Mąż, z kolei wrócił bez kota, na szczęście nie jadąc na oklep na żadnym żywym stworzeniu. 
Jednakże, kociak został zakupiony i teraz rośnie sobie w swoim domu rodzinnym, czekając aż go odbierzemy.

Po raz pierwszy w życiu dokonywałam, zakupu zwierzaka na odległość i to w dodatku taką dużą.
W oznaczonym, dniu przejęty mężuś stawił się w domu hodowcy, czyli mówiąc prościej u rodziny, która dorobiła się kociej mamy na macierzyńskim.
Nie było problemów z wyborem, bo zostały trzy kociaki, z czego tylko jedna kotka. 
Wisiałam na linii w środku nocy, a mąż opisywał mi dokładnie całą, mocno puchatą urodę przyszłej członkini rodziny, ponieważ w dobie szalejącego internetu i przekazów online ze stacji kosmicznych nie mogliśmy się połączyć na kamerce.
Dodatkowo, żeby było bardziej emocjonująco, szalały huragany i władze sugerowały pozostanie już nawet nie w domach, ale w piwnicach.

Mąż twardziel zignorował kataklizm szalejący wokoło, pojechał po kota, zachwycił się, kupił, zrobił mnóstwo zdjęć i odetchnął z ulgą.
W związku z tym jak tylko wróciliśmy do domu junior zaczął przemeblowywać swój pokój. Następnie wykorzystując własne zasoby finansowe, których dorobił się w Polsce, rozpoczął wielką akcję zakupową. I tak staliśmy się posiadaczami drapaka, przytulnego legowiska, misek i zabawek dla kotka, a obawiam się, że mój syn się dopiero rozkręca.

Wątpliwe atrakcje budowlane znowu mnie niestety dopadły, zarówno w środku naszego domostwa, jak i na zewnątrz. Sąsiedzi, którzy wykarczowali spory kawał okolicy twardo kładą fundamenty pod nowy zamek z fosą, zamieniając bez litości spokojną okolicę w plac budowy.
A w środku, Plenipotent, którego mogłabym określić na wiele sposobów, ale wszystkie nie nadają się do druku, cały czas nie dokończył piwnicy, a żeby mnie już całkiem pognębić, nie zamontował drzwi z siatką, które wymontował z kolei grubo ponad dwa miesiące temu.
Normalnie zignorowałabym problem, ale drzwi jednak są nam potrzebne, bo trzymają na bezpieczny dystans nieproszonych gości, dostarczając jednocześnie świeżego powietrza.
Ostatnio na przykład wynosiliśmy małego nietoperza, któremu ewidentnie nie wychodziła echolokacja.

Mąż po narażaniu własnego życia w środku huraganu starając się o kota, stwierdził, że wystarczy na razie bohaterskich czynów i odmówił konfrontacji z Plenipotentem.
Ja z kolei z przyjemnością złapałabym tego fachowca od ośmiu boleści za ten jego pusty łeb, gdyby jełop się pojawił, ewentualnie odbierał ode mnie telefony.

Na szczęście moje nieocenione, dzikie zwierzaki poprawiły mi nastrój. Jak dotarłam do domu, to nie poznałam swojego ogrodu, pustka, cisza i przeciąg w karmniku i paśniku. Wyglądało to jakby wszystkie wiewiórki wyjechały na wczasy, ewentualnie zeszły do podziemia w formie protestu.
Zorganizowałam im szybko poczęstunek na przeprosiny i cały czas lekko obrażone łaskawie  wróciły.
Razem z nimi pojawił się cały klan moich ulubionych pręgowców i króliki, a na ukoronowanie rano przyplątał się koliber, którego udało mi się zobaczyć, prawdopodobnie tylko dlatego, że był jeszcze przed pierwszą kawą i latał sobie zaspany na zwolnionych obrotach.
Jaka szkoda, że nie mogę skusić nasionami Plenipotenta.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz