środa, 1 maja 2019

Przeprawa przez Morze Śródziemne, czyli fala za falą

Staram się bardzo, ale jakoś nie mogę dotrzeć do Algierii, wspomnienia zupełnie zapomniane, jakby budziły się ze snu i uparcie wpychają mi się do postów.
Wracają do mnie obrazy, uczucia, całe wydarzenia, a nawet zapachy. 
Jeszcze tylko przepłynę Morze Śródziemne i postaram się opisać kraj, o którym tak naprawdę niewiele osób wie, a jeszcze mniej mogło go zobaczyć na własne oczy.

Zakończę opis naszej podróży przeprawą przez Morze Śródziemne. Lubię wszystkie formy podróżowania, w swoim życiu, zaliczyłam nawet jazdę na ośle, najgorzej znoszę wszelkie łodzie i promy. 
I oto przyszło mi spędzić 24 godziny na morzu. Zasada pływania na takich promach była i jest bardzo prosta, samochody są załadowywane w czeluściach statku, a pasażerowie z torebkami podręcznymi spędzają cała dobę na górze, mając do dyspozycji kajuty z łazienkami lub bez, restauracje, bary, dyskoteki, sklepy, a nawet mini kasyna, wszystko w zależności od standardu i rodzaju biletu.

Może od razu rozprawię się hurtowo z tym tematem. Podróżowałam samochodem przez Europę z Polski do Algierii i z powrotem sześć razy i dwa razy leciałam samolotem, (wtedy już latały boeingi, obyło się bez niespodzianek z podwoziem).
Tylko za pierwszym razem tak strasznie przeżyłam przekraczanie granicy oddzielającej Blok Wschodni od Zachodniego. Potem było już lżej, ale zawsze coś się działo.

Wtedy na odcinku Marsylia - Alger kursowały głownie dwa francuskie promy Napoleon (luksus adekwatny do nazwy), Liberte, (luksus uwarunkowany rodzajem biletu) i kilka arabskich. 
Pierwszy raz płynęliśmy właśnie Liberte i było bardzo przyjemnie. Ogrom promu skutecznie zmniejszał moje dolegliwości gastryczne, a dodatkowo cały wieczór można było tańczyć, a wiadomo, że muzyka ma zbawienny wpływ na ludzi, zwłaszcza w stresie.
Potem rownież pływałam Liberte, gdzie mieliśmy kajuty z łóżkami, pościelą i wszelkimi, potrzebnymi wygodami.

Raz płynęliśmy arabskim, gdzie nie udało nam się zdobyć miejsc w kajutach, bo dojechaliśmy praktycznie w ostatniej chwili, ale to nie było najgorsze. 
Trafiliśmy na sztorm, ale taki z prawdziwego zdarzenia, nie trochę bujania na falach. 
Nie serwowali jedzenia ani picia, bo nikt nie mógł ustać na nogach łącznie z kelnerami. Sterty talerzy spadały i roztrzaskiwały się na moich oczach, prawie jak na Titanicu.
Mieliśmy miejsca na wielkich fotelach, co nie ratowało sytuacji, bo myślałam, że choroba morska mnie zabije i wygodna pozycja była mi obojętna. 
Miałam wtedy 15 lat, a to jest wiek, który często skłania ku dramatyzmowi.

Kiedy świat zaczął mi się zamazywać, Tata wyciągnął mnie na pokład i trzymając za kark jak szczeniaka jedną ręka, drugą trzymał się jakiegoś uchwytu, żeby nas nie zmyło i w takiej pozycji mnie wentylował. 
Co parę chwil uderzała w nas fala, mocząc mnie całą, (to rownież było w zimie).
Nie wiem ile tak wisiałam zalewana morską wodą, ale niewątpliwie mi pomogło.

W pewnym momencie usłyszałam śmiech, parę metrów od nas siedział sobie pod ścianą, w kucki, w bezpiecznym miejscu Arab w średnim wieku, palił papierosa i obserwował nas z wyraźnym rozbawieniem, ewidentnie nie tylko nie miał choroby morskiej, ale rownież był przekonany, że wyjdzie z tej przygody żywy. 
Ja nie byłam tego taka pewna.
Nic dziwnego, że nastrój mu dopisywał, musiałam wyglądać jak mokry kot na kacu gigancie.

Do tej pory pamiętam uczucie jak zalewała mnie zimna woda, a dookoła leżeli ludzie, bo nie dawali rady chodzić.
To był chyba jedyny moment, kiedy widziałam ludzi naprawdę obawiających się o własne życie. Matki tulące dzieci i modlące się, wyglądają wszędzie tak samo.

I mimo, że miałam świadomość, że możemy dość szybko osobiście przekonać się jak wygląda dno Morza Śródziemnego, nawet wtedy nie przestałam kochać morza i to uczucie zostało mi do dzisiaj.
Dopłynęliśmy do Algeru i myślę, że tego dnia wiele dziękczynnych modlitw poszybowało do nieba.

Ale ten pierwszy raz jak płynęliśmy na podbój nowego kontynentu, ja byłam ciągle małą dziewczynką, nie było sztormu, a na horyzoncie czekała przygoda i całkiem nowe życie, które zbliżało się coraz bardziej.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz