niedziela, 31 marca 2019

Ptak gigant, czyli miejmy nadzieję idzie wiosna

Jestem ociupinkę wyeksploatowana i potrzebuję przerwy, dlatego w ramach relaksu tym razem będzie lekko i przyjemnie, (może być nudno). To tyle w ramach ostrzeżenia. 

Parę dni temu zadzwonił do mnie mąż, sytuacja o tyle niezwykła, ponieważ według moich obliczeń powinien być już w domu. Mężuś głosem lekko przytłumionym konspiracyjnie zagaił, żebym wyjrzała przez okno. 
Jako, że  etap Romea i Julii w naszym związku uważam za zamknięty, zaniepokoiłam się lekko, że stresy w pracy okazały się nie do przezwyciężenia i mąż będzie mi rzewnie łkać pod oknem, ewentualnie zaczyna przechodzić kryzys wieku średniego i przed domem stoi harley. 
Jestem dzielna, wyjrzałam.

Przed domem stał mój małżonek lekko spięty, a centralnie przed drzwiami wejściowymi stało coś co z wyglądu przypominało indyka, ale było tak olbrzymie, że indykiem być nie nie miało prawa. Ptak z godnością rozpoczął spacer po naszym trawniku i tu stwierdzenie: "indyk jak byk" nabrało prawdziwego znaczenia. 
Indyk był olbrzymi, nigdy w życiu w żadnej formie, ani żywej ani wyskubanej, nie widziałam tak wielkiego.

Widząc wolną drogę mąż przedarł się do domu i razem patrzyliśmy na ptaka giganta.
Stwierdziliśmy, że gościu najwyraźniej urwał się z przyjęcia na jego cześć, gdzie miał stanowić główne danie i od tego czasu prowadzi żywot na tak zwanym wolnym wybiegu. Sądząc po masie, bardzo luksusowym.

Ogólnie wygląda na to, że zwierzęta wyczuwając moją, głęboką sympatię, lubią przebywać na naszym terenie, bez obawy o własne życie.
Pojawiają się najpierw kontrolnie, a potem ściągają całą rodzinę, przyjaciół i sąsiadów.

Przylatuje do mnie cała banda niebieskich ptaków, z ciekawości sprawdziłam, to sójki modre. Są dość spore i często przepychają się z wiewiórkami. 
Wyglądają pięknie przez cały rok, zarówno na śniegu jak i w otoczeniu zieleni. 
Jak rozpoczęłam proces dożywiania, zjawiały się jednorazowo dwie, teraz mam na utrzymaniu całą kolonię. 

A, że wreszcie pogoda zaczyna się robić taka trochę wiosenna, ptaki też korzystają z ciepłych momentów.
Niedawno mnie lekko przestraszyły, bo całe stado siedziało na ziemi napuszone i grzało się w słońcu. Wyglądało to jak weselsza wersja "Ptaków" Hitchcocka.
Najbardziej niesamowite było, że nawet jak wyszłam do ogrodu to się nie ruszyły. 
Po namyśle stwierdziłam, że żadna katastrofa mi nie grozi, a ptaki są po prostu wyluzowane, wzruszyłam się, bo to się stało po raz pierwszy.

Nie wiem, czy nadszedł odpowiedni czas, czy to był tylko nastrój chwili, ale moje wiewiórki zaczęły starać się o powiększenie swojej populacji.
Po raz pierwszy widziałam zakochane wiewiórki. Bardzo optymistyczny widok, polecam. Kiziały i miziały się na wszystkich płaszczyznach, na koniec oplątały się ogonami i spadły z drzewa w krzaki, najwyraźniej zażywając chwili intymności.
Teraz pozostaje mi tylko zwiększyć racje żywnościowe i czekać na następne pokolenie.

A ponieważ dokarmiam również jelenie, to oprócz karmnika dla ptaków i wiewiórek mamy drewniany paśnik. 
W związku z tym sąsiedzi już całkiem przestali ze mną rozmawiać.
Zdaje się, że za mało zachwycałam ich psiakami, a za dużo jeleniami. 
Na szczęście czas, w którym miałam jakieś oczekiwania przeminął, w związku z tym nie ma dramatu.

Na koniec tego słodzenia, zostawiając chwilowo w spokoju całe moje fruwająco-skaczące towarzystwo, znalazłam ostatnio w skrzynce list.
To tak w ramach, kiedy człowiek naiwnie myśli, że już go nic nie zaskoczy.

Sytuacja była niecodzienna, bo po pierwsze list był do mnie, a po drugie napisany odręcznie. 
Zaczęłam czytać i zrobiło mi się słabo, bo okazało się, że pisze do mnie przejęta sąsiadka. Zaczęłam się denerwować, że odgrodzi mnie od jeleni. 
W wielkim liście, kobieta najpierw opisywała mi ze szczegółami sytuację drzew, stojących na granicy naszych posesji, a potem równie skrupulatnie informowała, że nazajutrz przybędą dzielni panowie.
Specjaliści od drzew, (nie mylić z ogrodnikami), pracując na wysokościach mieli bez strachu rżnąć i ścinać wszystko co może spaść bez pozwolenia na głowy sąsiadów i częściowo nasze.
Osobiście nie widziałam w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie końcówka listu, kiedy sąsiadka po spłodzeniu prawie eseju przyrodniczego, poprosiła, żebym nie wzywała policji.

Dla pewności przeczytałam list dwa razy, samą końcówkę oczywiście, nie dajmy się zwariować z tymi, wszystkimi opisami i zadumałam się.
Czy trzeba się tutaj urodzić, żeby zachowywać się w ten sposób, ewentualnie po ilu latach, zacznę się bać, że w przypadku nieprzewidzianych przez okoliczne sąsiedztwo działań, wyląduję malowniczo za kratkami.
A ponieważ lubię zadawać niewygodne pytania, (sobie też niestety), to dla kogo właściwie "Ameryka to wolny kraj"?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz