czwartek, 21 marca 2019

Co może wyjść z piwnicy czyli, serce prawie w rozterce


Moje przewidywania odnośnie remontu piwnicy potwierdziły się. Wielkanoc zbliża się pomału, a roboty wciąż trwają. Już tak przyzwyczaiłam się do faktu, że za każdym razem jak jestem w kuchni spotykam jakiegoś przykurzonego chłopa, (nie mojego), że jak czasami panowie się nie pojawiają to jest jakoś tak pusto. 

Tu małe wyjaśnienie topograficzne, wejście do piwnicy znajduje się w kuchni.
W związku z tym nie było wyjścia, mogłam albo zaprzyjaźnić się z ekipą, albo wrócić do kraju. Drugie wyjście było kuszące, ale jakoś go zwalczyłam i zostałam na polu bitwy.
A walki trwały i trwały. 

Zintegrowaliśmy się bardzo ładnie z ekipą. Trudno się nie zżyć z kimś podczas wszystkich posiłków, porannej kawusi, czy robieniu prania (pralka znajduje się parę metrów od wejścia do piwnicy).

W pewnym momencie zaczęłam dzielnych chłopaków traktować na takim luzie, że jak podjeżdżali pod dom to mi machali, ja im odmachiwałam przez okno i wchodzili sobie bez pukania. I tak sielanka trwała, parę razy udało mi się nawet wykorzystać panów w celach naprawczo-hydraulicznych, jednym słowem same plusy, (oprócz małego placu budowy w kuchni oczywiście).

Pewnego dnia emaliowo odezwał się właściciel domu, na stałe mieszkający w Meksyku.
Poprosił o zdjęcia z postępu robót. Zmobilizowałam się i zeszłam na dół, doznałam szoku ze wzruszenia, gdyż efekt remontu był widoczny gołym okiem i nie zabiłam się o żadne zwały gruzu. 
Walcząc ze łzami ulgi zlekceważyłam druty zwisające z sufitu i nie zamontowane cały czas drzwi i pstryknęłam serię zdjęć.

Po wysłaniu emaila zapomniałam o sprawie, zwłaszcza, że był to jeden z dni bez fachowców przestawiających mi dom do góry nogami. Rozbestwiona chwilową wolnością, postanowiłam uczcić postęp prac budowlanych, wykonałam szereg zabiegów upiększających w łazience i zeszłam na dół walnąć sobie kawkę i ponapawać  się dodatkowo spokojem.

Robię sobie kawusię, gdy nagle otwierają się drzwi od piwnicy i wyłania się z nich dwóch mężczyzn, (mogli się tam dostać tylko po przejściu przez cały dom i  otwarciu drzwi wejściowych). To był moment kiedy pogratulowałam sobie w duchu dwóch rzeczy. 
Po pierwsze, że jestem całkowicie ubrana, a po drugie, że jeszcze jakoś serce mi służy, bo mogłabym dostać zawału i zejść z tego świata.
W końcu nie mam pasa w karate, (żadnego koloru), ani broni i posturę też jakoś tak mało przerażającą.

Panowie za to powinni byli sobie pogratulować w duchu, że nie potraktowałam ich wrzątkiem, (a mogłam, bo miałam jak znalazł pod ręką), bo w końcu wleźli mi do domu bez zaproszenia, a w Ameryce mogłabym ich za to dodatkowo, legalnie odstrzelić, (w sensie dosłownym).

Na szczęście po sekundzie rozpoznałam Plenipotenta, naszego króla fachowców, (serce lekko zwolniło), drugi gość prezentował się za to bardziej oryginalnie. 
Ubrany był w elegancki garnitur, zauważyłam  nawet złoty łańcuch z krzyżykiem i teczkę. 
Inteligentnie sobie wykoncypowałam, że to na pewno jakiś inspektor budowlany. 

Tajemniczy gość rzucił się radośnie w moim kierunku, potrząsając energicznie moją ręką przedstawił się i okazało się, że oto dostąpiłam zaszczytu osobistego poznania właściciela domu. Ze względu bowiem na odległość jak do tej pory reprezentowała go wyłącznie agentka nieruchomosci.
Po co prosił o zdjęcia, skoro zamierzał parę godzin później wszystko obejrzeć na własne oczy na zawsze pozostanie dla mnie tajemnicą, może biedaczek miał słaby aparat w telefonie.

Plenipotent dwoił się i troił, prawie tańczył dookoła właściciela, znajdującego się niewątpliwie wyżej w łańcuchu pokarmowym.
Właściciel zaoferował mi pomoc we wszystkich naprawach jakie tylko sobie zamarzę, (tutaj moje serce znowu zaczęło walić przerażone wizją dalszych remontów), po czym panowie uszczęśliwieni opuścili moje, (chwilowo), domostwo.
Tym razem zamknęłam drzwi na zamek, zrobiłam upragnioną kawę i pogrążyłam się w rozmyślaniach.

Dlaczego tylko mnie przydarzają się takie wątpliwe rozrywki ? Może Sila Wyższa chce mi na przykład przekazać, że jestem jeszcze ciągle w sile wieku i rozkwicie kobiecości i mam nie narzekać na palpitacje mojego, biednego serca ?
Skupiłam się zwłaszcza na tym rozkwicie i jakoś obyło się bez zawału.

Od tego dnia upłynęło 3 tygodnie i przez ten czas nie pojawił się żaden fachowiec, ale: "Nic to", jak mawiał Pan Wołodyjowski, byle do wakacji, bo sama wiosna już mi nie wystarczy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz