piątek, 15 lutego 2019

Atrakcje za Wielką Wodą, czyli nie ma dymu bez strażaków

Spontanicznie, można powiedzieć, że w dzikim amoku znalazłam się sama w samolocie lecącym do Warszawy. 
Tym razem, mąż został z całą, naszą bandą, powiększoną dodatkowo, o rybkę sąsiadów, która powtórnie trafiła do nas na przechowanie, bo jak wszyscy sąsiedzi wiedzą, jesteśmy ludźmi zimnymi, bezwzględnymi i mało empatycznymi.
Kocyk elektryczny, służący teraz dla dwóch rybków, to tylko przykrywka naszego podłego charakteru.

Wypad do kraju tak samo jak spontaniczny, był z założenia krotki, bo miał trwać sześć dni. 
Wystarczajaco dużo czasu, żeby odbyć wszystkie, możliwe wizyty lekarskie i zrobić małe, głownie farmaceutyczne, zakupy i dodatkowo totalnie się zarżnąć, bo nie ma na to lepszego określenia.

W samolocie, los posadził mnie koło młodej kobiety, lat około trzydziestu, która  nie tylko była  młoda, to jeszcze się tak czuła, a na dodatek wyglądała.
Odwiedzała NY już kilkakrotnie, cały czas zakochana w tym miejscu.
Przegadałyśmy część podróży i uświadomiłam sobie jak dwie osoby mogą postrzegać jedną rzecz diametralnie rożnie, tylko ze względu na wiek. Smutne, ale prawdziwe.

Nowy Jork widziany jej oczami był zupełnie innym miejscem. 
Oczy jej błyszczały jak opowiadała mi to wszystko co ja widziałam. 
Zachwycała się wszystkim, nawet szczurami w metrze. 
I nie mowię tego ze złośliwością, bo nie mam nic przeciwko szczurom, bardzo inteligentne gryzonie, tylko ze słabym "pi arem".

Chyba nigdy wcześniej nie odczułam tego tak wyraźnie, nawet mając dzieci i prowadząc z nimi rozmowy o życiu, że jestem przedstawicielem innego gatunku, (raczej wymarłego, dinozaurów na przykład).
Dość szybko pocieszyłam się myślą, że przecież wszyscy albo lubią dinozaury, albo się ich boją i z tak poprawionym samopoczuciem wkroczyłam kolejny raz na ziemię przodków.

Kraina protoplastów przywitała mnie rozkwitem lata, słońcem i realnym, zagrożeniem przegrzania się w tych wszystkich warstwach, które miałam na sobie, potrzebnych do przeżycia zimy w Stanach.

Dotarłam do domu, wpadłam w ramiona rodziny, rozpoczynając w międzyczasie proces gruntownej zmiany wizerunku. 
W efekcie zaczęłam wyglądać jak te amerykańskie pacany w krótkich spodenkach w śniegu.
Nie zaczęłam, co prawda latać na pół goło, ale i tak wszyscy usiłowali mnie na siłę ubierać.
Po paru dniach trochę mi przeszło i zaczęłam się zachowywać normalnie, znaczy komórki mózgowe bezpowrotnie mi się nie ugotowały.

Rozpoczęłam proces diagnostyczny, w celach logistycznych uruchomiłam znajomą korporację. Zaraz na początku natknęłam się na znajomego pana taksówkarza, który wykazał pewne zaniepokojenie, że nie widział mnie przez dłuższy czas.
Po czym energicznie zaczął ze mną flirtować i wprowadził mnie w szczegóły załatwiania swojej i szwagra emerytury, (wyjątkowo perfidne), i ogólnego stanu zdrowia wnuczków, (swoich, szwagier się nie załapał).
Od razu poczułam się jak w domu.

I gdy ja sobie w takim, miłym towarzystwie wizytowałem rożne placówki medyczne, w Stanach dochodziło do mrożących krew w żyłach sytuacji.

Z rozwianym włosem wpadłam do domu, przegryźć coś i lecieć dalej kontrolować swoje organy wewnętrzne, kiedy przyszedł e-mail informujący mnie, że w moim domu, w Stanach detektor dymu rozszalał się w piwnicy.

Złapałam za telefon i przepytałam na okoliczność ewentualnego wycia systemu córkę. Moje starsze dziecko, wkurzone jak norka nie mogło sobie poradzić z wyłączeniem upojnych dzięków. 
Dodatkowo, w trakcie rozmowy ze mną do domu włamali się strażacy. 
Pod dom podjechały trzy wielkie wozy strażackie, dostarczając rozrywki sąsiadom i płosząc obżerającą się zwierzynę łowną.

Ponieważ w Stanach był poranek junior trwał jeszcze w objęciach Morfeusza.
Panowie wpadli do piwnicy, nakryli w niej Latynosa, który zadymił i zakurzył całe pomieszczenie i wystraszyli biedaka prawie na smierć.
Zrobili porządek z systemem, następnie zażądali rozmowy przez telefon oczywiście, ze mną. 
Poinformowali mnie, że nasz fachowiec jełop ma zakrywać czujniki, bo wprowadza w błąd amerykańskie służby ratunkowe, które z założenia istnieją żeby służyć, ale najchętniej nie idiotom.

Zgodziłam się, co do okoliczności, grzecznie przeprosiłam, (mam sentyment do strażaków) i panowie odjechali. 
Niestety nie zostawili żadnego fajnego kalendarza z porozbieranymi strażakami, ale prawdopodobnie nie chcieli zgorszyć nieletniego dziewczątka.
Odjechali z pompą i paradą, a junior przez cały czas trwania akcji się nie obudził, proszę jak mu ładnie służy to amerykańskie, oceaniczne powietrze.

Tutaj małe wyjaśnienie, w naszej dzielnicy występków o charakterze kryminalnym jest niewiele, (Dzięki Bogu). W praktyce, jak komuś zadymi kominek pod domem stoi od razu cała kawalkada wozów strażackich, bo chłopaki zwyczajnie się nudzą i potrzebują ruchu.

Moja córka była ogólnie rozbawiona całą akcją, zrobiła zdjęcia samochodów przed domem i żartownisia wysłała fotki do tatusia, (zdaje się, że bez komentarza).
Po paru sekundach miałam już na linii męża, który chyba nie do końca docenił humorystyczny wydźwięk sytuacji.

W międzyczasie, prawie w trakcie badań zaczęłam dostawać smsy od zaniepokojonych sąsiadek. Widok wozów strażackich najwyraźniej rozruszał całą okolicę i prawdopodobnie częstotliwość spacerów z psiakami znacznie wzrosła.

O faciu w piwnicy wszyscy zapomnieli, dalej sobie cichutko dewastował podłogę.

Następnego dnia fachowiec znowu dzielnie stawił się na posterunku i zaszył w podziemiach. 
Wygląda na to, że trafił nam się kawał twardziela, bo według mnie on pracuje tak legalnie, jak ja uprawiam zapasy w błocie. 
(Informacja dla tych co mnie nie znają i znają, słowo honoru, nie uprawiam).

Pechowo dla facia podłogowego, Plenipotenta najwyraźniej rownież nie rozbawiła wizyta dziarskich strażaków, bo za karę przetrzymał biedaka w piwnicy do nocy.
Przyjechał po niego bardzo późno, a najśmieszniejsze było, że wszyscy myśleli, że już go tam dawno nie ma, bo najwyraźniej bał się wcześniej wyjść.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz