sobota, 12 stycznia 2019

Rury i szlafroczek, czyli remont z grypą

Już zaczęłam się cieszyć, że zima w tym roku nam się trafiła łagodniejsza, kiedy okazało się, że w najbliższym czasie ma spaść śnieg, (coś koło metra, ale nie wiem jakie duże ma być to koło). 
Jak można sobie wyobrazić ta upojna wizja podziała na moją wyobraźnię, okazało się, że na szanownego małżonka również.

Mąż wyprysnął z domu na zakupy z prędkością światła, (ogniska domowego), licząc się z faktem, że jak zacznie prószyć, to ludzie jak zwykle dostaną małpiego rozumu, (aczkolwiek człekokształtne przejawiają mimo wszystko więcej rozsądku) i zostaniemy bez aprowizacji, możliwości transportu i kontaktu ze światem.


Szczerze mówiąc nie wiem skąd ta panika, bo nie zdarzyło się jeszcze żeby u mnie w rodzinie ktoś padł z głodu, ale trzeba rozumieć męskie potrzeby zakorzenione od czasów mamutów.
Wrócił dumny i obładowany produktami spożywczymi, także teraz śnieg może zacząć sypać, a mężuś zapadać regularnie w stan hibernacji.



A remont piwnicy trwa, opornie i z przerwami, ale panowie nie poddają się przeciwnościom losu.
Zaczęli od naprawy rur i zaziębili mnie. Do tej pory myślałam, że rurą można tylko dodatkowo komuś przywalić, a nie położyć do łóżka. 
Chociaż efekt rozłożenia na łopatki pozostaje taki sam, więc nie będę się czepiać.


Cały proces przebiegł bardzo prosto, fachowcy najpierw zamknęli mi wodę, a potem rozwalili i wymontowali wszystkie rury. 
I wtedy zaczęło śmierdzieć niejako stereo, częściowo to były upojne zapachy kanalizacyjne, (pominę szczegółowy opis), a częściowo jakaś chemia, pewnie mająca w założeniu wytruć pleśń i inne paskudztwa.
Mogłam mieć tylko nadzieję, że nie zaliczają mnie do żadnej z powyższych kategorii.


Trzeba było pootwierać wszystkie okna i drzwi. Świnki dostały koc i inteligentnie się w nim zagrzebały, rybek ulokował się koło grzałki, a ja dostałam w bonusie wirusa, bo latałam jak głupia i pilnowałam, żeby nikt się nie zatruł i nie zamarzł. 
Na początku się jeszcze trzymałam, ale potem mnie ścięło. 
Chociaż może powinnam się cieszyć, że się niczym nie podtrułam, bo nie wiem co oni tam w tej piwnicy wyczyniali.


Na szczęście, panom mimo masek zapach też nie przypadł do gustu, bo pracowali jak szatany, prawie u nas zanocowali i po dwóch dniach uszczęśliwili nas komunikatem, że z rurami już koniec, (ja przeżyłam, różowych słoni tudzież latających hipopotamów nie widuję).


Okazało się, że Plenipotent ma jednak swój rozumek, (ewentualnie przestraszył się właściciela domu). Po pierwszej ucieczce z placu boju fachowców, zaczął ich do nas przywozić i zostawiać bez środka transportu. 
Okazało się, że ma to znaczący wpływ nie tylko na długość, ale i na jakość pracy.
I teraz nie mają wyjścia i codziennie siedzą w piwnicy dopóki po nich kogoś nie przyśle.



Ja leżę w łożku jak "skóra z dzika", a na dole trwa dewastacja. Muszę wyglądać szarawo, bo jak ich ostatnio wpuszczałam owinięta szlafrokiem do domu to miny mieli niewyraźne. 
Wygląda na to, że występowanie w szlafroku, nawet podczas grypy jest tutaj niepraktykowane.
No, ale nie uciekli to najważniejsze, najwyraźniej załapali, że do flirtowania nadaję się dokładnie tak samo jak nasza piwnica do zamieszkania. 
Na początku usiłowałam wstawać z łóżka, ale nie dałam rady. 
Także teraz mam wrażenie, że uczestniczę w kiepskiej komedii, na gorze pańcia w łóżku, a na dole stado umięśnionych facetów z młotami.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz