sobota, 15 grudnia 2018

Karp w wannie, czyli nurkowanie we wspomnieniach

Dzięki mojej córce uświadomiłam sobie, jak wiele rzeczy związanych ze Świętami Bożego Narodzenia mojego dzieciństwa, odeszło w zapomnienie. 
Temat wypłynął, (tak mi się płynnie skojarzyło), przy karpiach.

Dawno, dawno temu, (niestety), kiedy byłam nieletnim, dziewczątkiem, pamiętam, jak u jednych i drugich dziadków w wannie pływały karpie. 
Oczywiście nie cały rok, tylko sezonowo, na ogół ryby zasiedlały łazienkę, parę dni przed Wigilią. 

Ja i moi kuzyni, podkarmialiśmy je chlebem, potem, w nocy znikały, a w Wigilię pojawiały się smażone kawałki na talerzach, które nam małym cymbałom, zupełnie nie kojarzyły z czasowymi lokatorami wanny.

Dziadkowie i tatusiowie dokonywali eksterminacji późną nocą, w trosce o emocje najmłodszego pokolenia, oraz prawdopodobnie w trosce o własne życie lub poważny uszczerbek na zdrowiu, gdyby babcie i mamy dowiedziały się, że dzieciaki zobaczyły skąd się biorą filety rybne.

Ciekawe czy ten mało higieniczny zwyczaj jeszcze gdzieś w Polsce pozostał. 
Teraz można kupić dowolnie żywego lub już uśmierconego karpia, albo wręcz gotowe filety.

A ponieważ Święta już tuż tuż to zamówiłam karpie w sklepie polskim, (trzy razy upewniłam się, że dostanę już ryby w formie obrobionej), bo jak nie to musielibyśmy wynająć karpiom jedną łazienkę, całe szczęście, że mamy dodatkową, gościnną z wanną.

Zażartowałam w ten sposób i okazało się, że moja córka nie wie o czym mowię. Pomysł trzymania ryb w wannie wydał jej się przede wszystkim bardzo niehigieniczny i tak surrealistyczny jak puste sklepy, kilometrowe kolejki i czekolada na kartki, (szczęśliwe pokolenie).

To spowodowało, że zaczęłam wspominać inne świąteczne momenty mojego dzieciństwa. 
Choinka, na przykład. Przez wiele lat w polskich domach były tylko choinki prawdziwe, sztuczne pojawiły się stosunkowo późno i na początku były brzydkie i plastikowe do bólu.

Moj dziadek miał kumpla leśniczego. Co roku wyprawiał się do niego po choinkę i wracał z wielkim drzewem. To nie była choinka to było marzenie, mieszkanie moich Dziadków było bardzo wysokie, około 3,5 metra i te choinki ledwo się w nim mieściły, a jeszcze musiał być obowiązkowy czub i gwiazda
Umieszczone w solidnych krzyżakach pachniały i wyglądały jak z bajki. 
Ubranie takiego drzewka to było wyzwanie, a efekt spełniał wszystkie oczekiwania małej, rozmarzonej dziewczynki.

Jedno z moich najwcześniejszych wspomnień z dzieciństwa, to moment jak siedzę na podłodze przed olbrzymią choinką, a Mama i Dziadek razem ją ubierają.
Na szczęście załapałam się już na lampki, świeczki należały do przeszłości, dzięki czemu Straż Pożarna nigdy nie musiała wpadać do nas przełamać się opłatkiem.
Co roku wszyscy za to rozplątywali lampki, zawsze jakiś komplet nie działał i trzeba było w panice w Wigilię latać i szukać po sklepach.

No i bombki, ciekawe ile osób z młodego pokolenia, zdaje sobie sprawę, że były czasy, kiedy Polska była światowym producentem bombek, (nie wiem czy teraz Chiny nie podkopały nam pozycji).
To nie były bombki, to były cuda, zaklęte w szkle, (tak się rozmarzyłam). 
Prawda jest taka, że były piękne, oryginalne i kruche, jak wszystko co w życiu najpiękniejsze.

W szarych czasach PRL-u, to chyba były jedyne naprawdę piękne, magiczne momenty. 
Babcia używając wszystkich, swoich znajomości, kupowała piękne bombki i dekoracje, najpierw to były włosy anielskie, a potem łańcuchy.
Na ogół Mama z Dziadkiem kończyli ubieranie świątecznego drzewka tuż przed uroczystą, rodzinną kolacją.
Oni się szykowali, a ja siedziałam pod choinką i zachwycałam się każdą gałęzią, ozdobą i światełkiem. Górująca nade mną choinka to był zupełnie inny świat. 
Z tej perspektywy fakt, że pomarańcze "rzucali" do sklepów raz do roku i inne tego rodzaju wątpliwe rozrywki, zupełnie nie miały znaczenia.
To było zanim zrobiło się popularne określenie: "Magia Świąt". 
Nikt tak tego nie określał, ale myślę, że wszyscy to czuli.

Nawet nie wiem, kiedy to się stało, że to ja zaczęłam ubierać choinkę z Dziadkiem. 
Nagle okazało się, że chociaż choinka jest cały czas ogromna, ja jestem większa i mogę wieszać te wszystkie szklane dzieła sztuki, a nie siedzieć w śpioszkach na podłodze.
W pewnym momencie niestety, Dziadek poddał się siłowo i zainwestowali z Babcią w choinkę sztuczną. Nie pachniała, była mniejsza, ale magia pozostała. 
Udało nam się jeszcze parę razy ubrać ją razem, zanim zaczął plątać lampki Aniołom.

To był i w wielu domach i jeszcze do tej pory jest zwyczaj, że ubiera się choinkę w Wigilię. 
Ja osobiście zrezygnowałam z tego pomysłu i ubieram choinkę parę dni wcześniej, a w Stanach to już nieprzyzwoicie wcześnie, (ale już w grudniu, staram się zachować styl).

Tradycja tradycją, ale nie można się tak całkiem zamęczyć i stracić przytomność lądując twarzą w śledziku, (na trzeźwo). Mimo wcześniejszych przygotowań, zawsze w Wigilię jest za mało czasu, za mało sił i za dużo do zrobienia.

Inaczej wyglądała też sprawa prezentów. Teraz wystarczy posiadać płynność finansową, trochę czasu i można kupić wszystko. Jak byłam mała, zorganizowanie prezentów wymagało nadludzkich sił, determinacji, znajomosci i szczęścia, a papiery do pakowania były siermiężne, a zamiast fikuśnych kokard, były normalne wstążki, (jak się miało szczęście).

Wiele rzeczy zmieniło się na przestrzeni ostatnich lat, ale na szczęście kilka pozostało niezmienionych.
Taki sam był wtedy i teraz ten dreszczyk oczekiwania na pierwszą gwiazdkę, próba złapania Świętego Mikołaja na gorącym uczynku i ten najlepszy moment, tuż przed otwarciem prezentu. 

Moja córka uświadomiła mi coś z czego zdawałam sobie sprawę, ale życie dorosłego jest najeżone problemami, stresami i obawami tak bardzo, że w efekcie za często umykają nam rzeczy ważne i pozornie oczywiste. 
Jedną z nich jest ta, że jeżeli o czymś zapominamy to to wspomnienie przepada i znika na zawsze. 

Tak naprawdę nasza pamięć ma ogromną moc. Dzięki temu ludzie i wydarzenia nie odchodzą w nicość. Z tej perspektywy, pisanie przez naszych przodków pamiętników, było genialnym pomysłem, jedną z form powstrzymania przemijania i pozostawienia potomkom czegoś więcej niż zestawu filiżanek i zabytkowego zegarka, na przykład.

Tylko nieliczne bombki z mojego dzieciństwa przetrwały, ale nie ma to znaczenia, przynajmniej dopóki nie dopadnie mnie skleroza.
Nie ma już tych choinek, ani bombek, ani moich Dziadków, (przynajmniej na tym świecie), ale ja cały czas widzę mojego Dziadka usiłującego naprawić komplet lampek, Babcię z rozwianym włosem i uśmiechem na twarzy przynoszącą pudła bombek, zdobytych "spod lady", drugą Babcię, która, umiała za pomocą rozgrzanej łyżeczki do herbaty zmienić banalną kostkę masła w małe arcydzieło i nikt nigdy nie robił takich śledzi i gruszek w occie jak Ona.
Ich smak czuję do tej pory, podobnie jak zapach wszystkich moich choinek z dzieciństwa.

Prawdopodobnie za 30 lat, nikt nie będzie pamiętał, że kiedyś karpie trzymało się  w wannach, na choinkach plątały się włosy anielskie i nie było kolorowych papierów, ale może przez to, że odświeżyłam te wspomnienia, ktoś przypomni sobie coś jeszcze i przekaże dalej i pamięć o nich przetrwa troszkę dłużej. 
Nie są to wydarzenia, które wstrząsnęły lub zmieniły nasz świat, ale czy to znaczy, że są mniej ważne ?

Nie powinno się żyć wspomnieniami, tylko łapać za ogon teraźniejszość, żeby nam nie uciekła, ale czasami kiedy już nie mamy sił i odwagi nawet robić planów na przyszłość, to właśnie wspomnienia mogą dać nam siłę na następną rundę z życiem.




4 komentarze:

  1. prawdziwe i pięknie napisane … :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki ❤️ Naprawdę dużo znaczą dla mnie Twoje słowa.🎁❄️🎀💝

      Usuń
  2. Właśnie miałam napisać to samo - pięknie napisane... <3

    OdpowiedzUsuń