wtorek, 11 grudnia 2018

Frustracje matki uczącej, czyli absurd edukacyjny

Tym razem nie będę porównywać systemów szkolnictwa, przejadę się za to po spotkaniach nauczycieli z rodzicami, czyli według dawnej nomenklatury, wywiadówkach. 
Oprócz grupowych spędów, czyli pogaduch przy kawce, w amerykańskich szkołach (podstawowych), są organizowane spotkania indywidualne z ciałem pedagogicznym, nazywane szumnie konferencjami.


I mówiąc szczerze naprawdę nie wiem po co są urządzane, z jakiej by na nie nie spojrzeć strony jest to czysta strata czasu i nerwów też.
Przede wszystkim czas przewidziany na  jednego rodzica to maksymalnie 20 minut, (nie ma przebacz).

Każdy ma przypisaną określoną godzinę i zero możliwości do improwizacji, ewentualnego okopania się i dyskusji.
Myślę, że byłoby lepiej dla wszystkich zainteresowanych, gdyby każdy dostał raport emailem.


Dostałam informację o mojej konferencji i karnie udałam się na spotkanie w wyznaczonym dniu. Odbębniłam już coś takiego w zeszłym roku, ale wtedy, ze względu na krótki czas pobytu w USA, to było bardziej spotkanie kurtuazyjne niż merytoryczne.
Tym razem było na poważnie. Spotkały się ze mną dwie panie, jedna główna, druga od angielskiego dla obcokrajowców i zaczęła się jazdach z trzymanką, bo trzymałam nerwy na wodzy, (a bardzo mnie kusiło, żeby puścić).



Najpierw wypłynął temat matematyki. Tu należy zauważyć, że junior ma zdolności matematyczne niejako we krwi, bo dostał zestaw potrzebnych genów od tatusia. 
W efekcie matematykę naprawdę rozumie, nie rozumie za to pani, a pani nie rozumie jak to jest możliwe, że on podaje prawidłowe wyniki bez wieloetapowych obliczeń, dodatkowo często mając koszmarny bałagan w "słupkach".



A amerykański system nauki matematyki jest inny niż europejski, delikatnie rzecz ujmując.
Ja osobiście opierając się na własnych obserwacjach mogę stwierdzić, że mają bardzo słabe podstawy, w efekcie w liceum młodzież już liczy tylko na kalkulatorach.
Chcąc przedstawić temat głębiej, zasięgnęłam opinii u starszej pociechy, w celu weryfikacji, jak się sprawy mają w liceum.


Córka jako "mój niezależny biegły", stwierdziła, że sposób nauki matematyki w jej szkole jest chaotyczny, sposób rozwiązywania zadań niepotrzebnie przeciągnięty, (tak samo jak w podstawówce), poziom jest niejednolity, ciężkie zadania przeplatają się z banalnymi i najbardziej niewygodne, że Amerykanie nie posiadają wszystkich, własnych określeń matematycznych i częściowo posiłkują się nazwami pochodzenia łacińskiego, (nazwy brył i figur geometrycznych na przykład).


Podsumowując temat matematyki, junior liczy za szybko, dodatkowo w pamięci i się nie myli. 
Sugestia nauczycielki, mamy naprawić sytuację poprzez ćwiczenie wielopiętrowych słupków, ograniczyć mu samowolne myślenie i spowolnić proces liczenia.


Potem pojawił się temat języka. Tu już było widoczne gołym okiem i uchem, że junior zrobił olbrzymi postęp. Rozumie, czyta, pisze, jest aktywny, stara się tylko nie przestrzega reguł pisarskich. 

I tu się lekko zawiesiłam. Okazało się, że są specjalne zasady pisania wypracowań na tematy fikcyjne, a zupełnie inne zasady dotyczą literatury faktu. 
Panie we dwie usiłowały mi wytłumaczyć na czym ów ewenement literacki polega, ale im się nie udało. 
Rozumiałam każde słowo, a nie wiedziałam, o czym mówią, frustracja prawie mnie zjadła.
Jak doszły do próby przekonania mnie, że najlepiej pisze się wypracowania, po uprzednim rozrysowaniu linii czasowej, (co znam z filmów kryminalnych), wizja morderstwa przez chwilę zamajaczyła mi na horyzoncie.

Najwyraźniej w tej materii syn odziedziczył po mamusi rogatą duszę, a przynajmniej jakieś małe rożki, bo uparcie stosował takie same reguły do pisania wszystkich tekstów, zamiast stosować się do określonych zasad.

Mówiąc szczerze, zamierzam zapoznać się z tymi regułami, bo jak na razie brzmią idiotycznie, ale może to ja się mylę. Dowiem się i w razie czego odszczekam i zacznę pisać mój blog stosując tabelki i wykresy.

No bo bądźmy szczerzy, jaka jest różnica w opisywaniu charakteru Misia Puchatka i na przykład Eltona Johna. Stosuje się te same kryteria, nie ma najmniejszego znaczenia, że jeden jest postacią fikcyjną, a drugi prawdziwą, albo polecę patriotycznie i porównajmy Kmicica i Muhammada Ali.

Kontynuując badania, przepytałam „swoja biegłą”. W liceum, najpierw uczyli ich pisać wypracowania w tabelkach, (czysty koszmar), a teraz wreszcie dostali trochę wolności. 
Pani krótko ich poinstruowała, że przy omawianiu lektur, mają pisać to co jest w książce, bez własnych wynurzeń, bo to nikogo nie obchodzi. 


To tyle w temacie talentów literackich i swobód wyrażania opinii. 
Pocieszającym jest fakt istnienia specjalnych zajęć z pisania esejów, mam nadzieję bez tabelek i wykresów.


Czytałam kilka esejów, napisanych przez juniora, były naprawdę dobre. 
Biorąc pod uwagę, że rok temu umiał napisać tylko dni tygodnia, można powiedzieć wręcz rewelacyjne.
Rada pani, powinniśmy oduczyć syna nieskrępowanego, błyskotliwego wyrażania myśli i nauczyć go rozrysowywać wykresy.

I na koniec prawdziwa bomba, zachowanie. Obie panie były lekko zdezorientowane, bo Junior wielokrotnie zachował się niewłaściwie na lekcjach. 
Zamarłam, okazało się, że gdy podczas pracy indywidualnej, zauważył, na przykład, że kolega przez pomyłkę, używa złej książki, albo coś komuś nie wychodzi to wszystkim pomagał, a powinien skupić się tylko na własnej pracy.


Taaaak to tyle w temacie empatii i społecznych zachowań, które tutaj tak celebrują.
Wniosek, należy syna nauczyć egoizmu i oduczyć go zachowań właściwych dla dobrych i przyzwoitych ludzi, może za to w wolnych chwilach kopać staruszki bądź małe szczeniaczki.


W moim blogu, co łatwo zauważyć, nigdy nie używam wulgaryzmów, nie są mi one potrzebne do wyrażania opinii, ale tym razem zrobię wyjątek i posłużę się cytatem z filmu „Sztos”:

„CO WY MI TU PIERDOLICIE ?”

1 komentarz: