wtorek, 11 grudnia 2018

Frustracje matki marznącej, czyli goły absurd na mrozie

Podobno można się z czasem do wszystkiego przyzwyczaić, w związku z czym staram się nad sobą pracować. Wychodzi mi rożnie, ale przynajmniej jeszcze nikogo nie pobiłam.

O ile w zeszłym roku dostawałam białej gorączki, (ładnie się komponowała kolorystycznie ze śniegiem), w obliczu głupoty rodziców i stylu ubierania dzieci, o tyle w tym roku już tylko mnie to wyprowadza z równowagi od czasu do czasu.

Już nawet przestałam zwracać uwagę na mamusie sportsmenki, w legginsach, jak chcą sobie odmrażać pewne części ciała to bardzo proszę.

Cały czas trzymam nerwy na wodzy, a czasami naprawdę łatwo nie jest, zwłaszcza jak w grę wchodzą niemowlaki.
Ostatnio byłam świadkiem dwóch takich zdarzeń, kiedy mnie ręce wyjątkowo swędziały, a zarzut o naruszenie porządku publicznego był wyjątkowo prawdopodobny.

Opis sytuacyjny, na dworze temperatura w okolicach zera, (tak bardziej mniej niż więcej), przed szkołą na starsze dziecko czekała mamusia z paromiesięcznym maluchem na rękach. 
Matka, ubrana przepisowo, kurtka, ocieplane kozaki, czapka, szalik itd, dzieciak, skafanderek, spodenki trzy-czwarte, (gołe łydki na wierzchu) i łysy łebek, (bez czapki). 
Miałam szczerą ochotę strzelić w łeb, ale matkę.
Nie wiem jak musi być zahartowane dziecko, żeby po takiej akcji nie mieć problemów zdrowotnych, ja bym miała.

Druga scenka była chyba jeszcze gorsza. Przed szkołą czekała razem ze mną wymęczona opiekunka. Skończyły się lekcje, dzieciaki wyszły, podeszła do niej dziewczynka 8 lat, ubrana bardzo sensowne, (widocznie trafiła jej się myśląca nauczycielka). 
Stałam obok i słyszałam cały dialog, dziecko zarządziło, że jest gorąco i będzie się rozbierać. 
Następne mała księżniczka zdjęła kurtkę, bluzę, bluzkę i została w koszulce z krótkimi rękawkami. 

Opiekunka patrzyła na to wszystko z rezygnacją podszytą depresją. 
Gówniara natomiast zajęła się ożywionym życiem towarzyskim przed szkołą. 
Chwilę mi zajęło zrozumienie co się właśnie stało.

Po kilku minutach, nadleciał junior, ogaciłam go fachowo i ruszyliśmy do domu. 
Miałam szczerą ochotę doradzić opiekunce zmianę postawy i może wprowadzenia jakiś form nacisku, bo taka samowolka nieletniej może doprowadzić do tragedii, ale poddałam się, widać było, kto rządzi i na pewno nie była to ta kobieta.

Rozpoczęłam spacerek, (szybki), do domu z synem, który po paru chwilach zadał mi podchwytliwe pytanie z gatunku tych, który wywołują trudną do opanowania lawinę szczerości. 
Pytanie brzmiało : 
" Mamo, dlaczego ty, ja i jeszcze trochę osób chodzi ciepło ubranych, a reszta nie".

I tu powinnam była pewnie być bardziej subtelna, lub bardziej politycznie poprawna, ale podsumowałam sytuację krótko i na temat: "Bo reszta to idioci".
Junior drążył dalej, rozumiał stan psychiczny co poniektórych roznegliżowanych osobników, ale nie mógł pojąć faktu jak im nie jest zimno. Tak, ja też nie byłam w stanie.

A żeby się nikomu nie nudziło, bo ostatnio jakoś o grypie jest cicho, to szkoły obsesyjnie organizują dni "piżamkowe".
W taki dzień wszyscy, (łącznie z ciałem pedagogicznym), przychodzą do szkoły w strojach nocnych. 

I wszystko byłoby pięknie, gdyby takie atrakcje odbywały się w plusowych temperaturach, a nie w grudniu.
Stałam i patrzyłam na dzieci w cienkich piżamkach, (lekko siniejące), czasami w narzuconych bluzach, czekające na matki i miałam ochotę wyć.
Tutaj junior nie podjął tematu, bo bystrzak sam sobie wydedukował, że jest za zimno na takie wygłupy. Proszę, jak prawidłowo ocenił sytuację.

Gdzieś powinna być granica tego absurdu. Według moich obliczeń, po takich wygłupach grypa powinna się rozszaleć w okolicach Świąt Bożego Narodzenia, a po Nowym Roku zaczną podawać statystyki zachorowań i zejść śmiertelnych.
Chociaż według większości matek nic się nie stanie, bo zaszczepią dzieci i w związku tym wszyscy mogą bezpiecznie latać półnago.

Jaka szkoda, że zamiast odporności na grypę, nie można im tutaj zaszczepić odrobiny rozsądku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz