piątek, 16 listopada 2018

W śnieżnej pułapce, czyli załamanie nerwowe bałwana

Zaczął padać śnieg. Niby nic specjalnego, zwyczajne zjawisko meteorologiczne, w dodatku zachodzące regularnie, (niestety).
Zanim jeszcze cokolwiek zaczęło się dziać, szkoły zaczęły bić na alarm, ale bez specjalnego zaangażowania. Miało tylko trochę sypnąć późnym popołudniem. 

No i sypnęło, tylko, nikt chyba nie poinformował śniegu, kiedy i ile ma go spaść, bo tym razem bez żadnej złośliwości mogę stwierdzić, że pogoda zaskoczyła wszystkich.

Zaczęło sypać, jak odbierałam juniora ze szkoły, wróciliśmy przemoczeni, ale żywi, syn dodatkowo uszczęśliwiony opadami jak prosie w śniegu.
Już wtedy rodzice przejawiali lekki niepokój, (większość mieszka praktycznie obok szkoły).
Przyznaję szczerze, nie byłam w stanie zrozumieć tego strachu. Najgorsze co mogło ich spotkać to przemoczenie butów, nie było nawet zimno.

Prawdziwe atrakcje zaczęły się potem, do domu dotarło drugie dziecko, już przysypane bardziej na poważnie, (zamiast kwiatów, śnieg we włosach) i zaczęłyśmy się szykować na wizytę kontrolną do ortopedy. 
Zaplanowana była od dawna i nikt miesiąc temu nie mógł przewidzieć załamania pogody, na taką skalę.
Czasu było mnóstwo, klinika oddalona o dokładnie 5,5 km, nie przewidywałam żadnych kłopotów.  Za to kłopoty przewidziały mnie. 

Najpierw zaczęła dzwonić pielęgniarka z kliniki i usilnie nas namawiać na anulowanie wizyty, bo nie dojedziemy, (a miałyśmy jeszcze ponad godzinę czasu), odmówiłam, ale przytomnie zamówiliśmy od razu Ubera. 
Jakie jest prawdopodobieństwo nie przejechania 5 kilometrów w godzinę, na amerykańskim przedmieściu, (bez korków) ? Okazało się, że niestety ogromne, a z bałwanem za kierownicą wręcz pewne.

Trafił nam się wyjątkowo, kierowca produkcji amerykańskiej, mówiący świetnie po angielsku, biały. Opisuje go tak dokładnie, bo po kimś kto się tu urodził i mieszka całe życie (około 40 lat tak na oko), naiwnie oczekiwałam odrobiny rozsądku w temacie pogody i terenu, oczywiście. 

Śnieg się ociupinkę rozszalał, ale w skali naszych, polskich zim daleko mu było do jakiejkolwiek katastrofy klimatycznej. Podejrzewam, że gdyby nie nerwowa reakcja naszego kierowcy nawet nie zwróciłabym na to co się działo za oknem specjalnej uwagi. A nasz bałwan zachowywał się jakby zobaczył śnieg pierwszy raz w życiu.

Prawdziwym problemem nie były opady, (normalne), tylko ludzie, (wręcz przeciwnie). 
Tkwiłam już w życiu, wielokrotnie w rożnych korkach, zaspach, burzach itd., nie przypominam sobie takiej paniki. 
Śnieg co prawda walił, ale nie było mrozu, drogi białe, ale nie śliskie, dystans do przejechania śmiesznie mały.
Facio zaczął się trząść ze strachu, twierdził, że musimy unikać wzniesień, (w okolicy nie ma gór, tak dla informacji), bo się zsuniemy na inny samochód, w charakterze lawiny najwyraźniej.

Inni kierowcy zaczęli głupieć w podobnym stylu, część ewidentnie zawracała do domu, (szkoda tylko, że robiła to na środku drogi), a kilka osób po prostu zaparkowało samochody na poboczu i puściło się biegiem, prawdopodobniejsze w poszukiwaniu schronienia przed nadciągającym kataklizmem. 
Tak właśnie się robi korki na sielskim przedmieściu.

W momencie kiedy zaczęłam się zastanawiać, czy może przez przypadek nie trafiliśmy na jakiś plan zdjęciowy niskobudżetowego filmu, (efektów specjalnych brak), nasz kierowca zaczął kluczyć, omijając wszystkie możliwe wzniesienia, (najwyraźniej miał jakąś fobię).

W efekcie tych inteligentnych decyzji w ciągu 40 minut przejechaliśmy pół  kilometra. 
Zaczął trafiać mnie szlag. Kierowca głupiał dalej, będąc o krok od autentycznego załamania nerwowego, a ja o krok od walnięcie go z liścia w celach terapeutycznych oczywiście.

Do pełni szczęścia zadzwonili z kliniki, że sami nas odwołali bo pada śnieg i cały personel się ewakuuje, (ratując życie najwyraźniej).

Westchnęłam i poprosiłam kierowcę o zmianę trasy i zawiezienie nas do domu. 
Facio się zaparł, że nie pojedzie bo na drodze mogą być wzniesienia i się stoczy, (no chyba moralnie).

Po czym uprzejmie poprosił nas o opuszczenie samochodu, bo on musi ratować życie. 
Oni wszyscy w dość widoczny sposób usiłowali się ratować, tylko ja nie ogarniałam przed czym.

Tutaj trzeba dodać, że ponieważ inteligent mocno kluczył, chwilę nam zajęło, żeby stwierdzić, że co prawda do domu nie mamy daleko, ale specjalnie blisko też nie.
Ochoty na spacerek zaśnieżoną drogą, na której dodatkowo głupieją kierowcy z córką, która dopiero co pożegnała się z gipsem zupełnie nie miałam.

Zamiast zostawiać nas na poboczu, zaproponowałam panu wyrzucenie nas przy aptece,(widocznej szcześliwie na horyzoncie), facio się zgodził i wylądowałyśmy z córką w całodobowej aptece, klnąc na czym świat stoi, (to bardziej ja).

Po chwili usłyszałyśmy rozmawiającego przez telefon naszego kierowcę, który zdecydował się najwyraźniej rownież zrobić postój w aptece. 
Przez telefon opowiadał jak uniknął śmierci ze szczegółami, braku wyobraźni, w odróżnieniu od rozumu, nie można było mu zarzucić. 
Słuchając zapierającej dech w piersiach historii, zapomniałam, że ja rownież w niej uczestniczyłam całkiem niedawno i jakoś zapamiętałam ją trochę inaczej, tak właśnie powstają legendy.
Kupił sobie, (może z nerwów), wielką szczotę, prawdopodobnie do odśnieżania, tylko nie wiem czego, drogi ?

Oprócz nas i płaczącego kierowcy nie było innych klientów. Obok był sklep z gatunku naszej Biedronki i tam rownież były pustki. Zrobiłyśmy małe zakupy spożywcze, chłopaczek na kasie patrzył na nas z podziwem, jak byśmy wróciły z wyprawy na Kilimandżaro, (w dodatku o własnych siłach).

Zaczęłam mieć zdecydowanie dość tego obłędu. Wyszłam przed sklep, przyjrzałam się sielankowo wyglądającemu śniegowi i zadzwoniłam do mojej sąsiadki, z którą mam niepisaną umowę pomagania sobie w sytuacjach kryzysowych, (zwłaszcza opieki nad młodszym pokoleniem). 

Opisałam sytuację i zapytałam czy ona też się boi ewentualnych wzniesień, które ja jakoś ewidentnie przeoczyłam mieszkając od ponad roku w okolicy.
Kobietę lekko zamurowało, obiecała spróbować po nas podjechać, (była za 10 minut). 

Wracałyśmy bardzo powoli, wzniesień nie zauważyłam, obie zastanawiałyśmy się za to jak nasi mężowie, dotrą do domu z Nowego Jorku. 
Nie wiem jak jej, mój dotarł, parę godzin pózniej w stanie zdecydowanie lepszym niż ja.

Na koniec dostałam emaila ze szkoły z przeprosinami, że jej nie zamknęli na czas, ale pogoda ich zaskoczyła. No mnie też, tylko może nie aura tylko raczej głupota ludzka. 

Podsumowując, zima zrobiła pierwszy ruch, ja na szczęście nie wykonałam żadnego, mimo faktu, że trafił nam się bałwan udający kierowcę.

W takich chwilach zupełnie poważnie zastanawiam się, jak ci ludzie w tym konkretnym rejonie Stanów, radzą sobie w naprawdę niebezpiecznych sytuacjach. 
Ta "burza śnieżna", to była czysta kpina, która paradoksalnie sparaliżowała całe okoliczne życie. 

Z tej perspektywy, zaczynam rozumieć te wszystkie porody w samochodach, (tak mi się ciekawie skojarzyło). 
Moja córka przyszła na świat w trakcie jednej z takich "zim stulecia", które u nas trafiają się co ciekawe znacznie cześciej niż raz na sto lat, taki nasz polski fenomen.

Śnieg, wielkie zaspy, "szklanka" na drodze, samochód tańczył jak na łyżwach figurowych, a w środku ja z brzuchem jak hipopotam, całkowicie ignorująca kataklizm pogodowy.
Dojechałam do szpitala na czas, tutaj jak nic rodziłabym w aptece, ewentualnie w spożywczym.


5 komentarzy:

  1. No … letko mnie zatkało … czy nie ma tu aby, Droga M., zbytniej "koloryzacji" ? Jeśli jednak nie, to zastanawiam się, jak to się dzieje, że ten kraj funkcjonuje na takim poziomie ? Nie wiem, gdzie tkwi fenomen i zarazem tajemnica tego "cudu" … ??? Rozkmiń to, Kochana - skoro już tam jesteś ? Bo ja chyba jakaś naiwna życiowo jednak jestem ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam świadków Katarino.:) Cały czas zastanawiam się nad tym problemem. Może to kwestia lokalizacji, bo słyszałam gorsze historie, ale ponieważ nie wiem czy są prawdziwe, wiec nie przytaczam. Spędziłam w tym samochodzie ponad 2 godziny.

      Usuń
    2. Moj mąż, jak wiesz wiarygodne zródło, doniósł mi, ze wczoraj kilku jego kolegom z pracy dojazd z NY do domu w New Jersey zajął 6 godzin.

      Usuń
  2. Brak zimowek i ułańskiej fantazji😂

    OdpowiedzUsuń