Tak jak przewidziałam, odezwał się do mnie Pan Dyrektor, (piszę dużymi literami bo sprawa jest poważna).
Może powinnam się usadzić na trójnogu, okadzić jakimiś dymami i zacząć przewidywać bardziej rekreacyjną przyszłość, na przykład numery totka, skoro tak łatwo wychodzą mi przeczucia dotyczące zachowań szkoły.
Było ciekawie i strasznie. Przede wszystkim tym razem to była rozmowa w cztery oczy, bez empatycznych pań i męża na nasłuchu telefonicznym.
I mówiąc szczerze całe szczęście, że po pierwsze oni praktycznie nie mają kontaktów z Polakami, a po drugie,(związane mocno się z pierwszym), mają lekko skrzywiony obraz Matki Polki.
Nie owijając w bawełnę, oczekują średnio wykształconych, naiwnych kobiet z przeciętną, (w najlepszym razie), znajomością języka angielskiego.
Nie ma się co dziwić, w szkole jest spora grupa matek z całego świata, mówiąca bardzo słabo po angielsku.
Kiedyś jedna z nauczycielek palnęła, z rzadką u nich szczerością: "jak to dobrze, że ty mówisz po angielsku, po nie mamy jak porozumieć się z częścią matek i musimy czekać na kontakt ojców, czasami zdecydowanie za długo".
Najgorsza bestia, nie ma płonących morderczym blaskiem oczu, ani nie robi przerażających min, najbardziej niebezpieczna, wyglada jak przeciętny, sympatyczny, starający się mysio-pysio.
Przy takiej osobie traci się czujność i można mówiąc dosadnie obudzić się nie z ręką, ale z głową w miejscu wyjątkowo niehigienicznym.
Pan Dyrektor okazał się przy bliższym poznaniu właśnie taką bestią.
Po tej części rozmowy, która mnie nie zaskoczyła, bo jak zwykle wręcz ociekała od poprawności politycznej i przedstawiała jak bardzo wszyscy w szkole się starają, nastąpiła druga część, gdzie prawie straciłam czujność.
Małe słówko o Dyrektorze, jest białym Amerykaninem, o przyjemnej powierzchowności, szczerym uśmiechu, perfekcyjnym angielskim, w wieku około 50 plus.
Idealna pułapka w garniturze, na matki, borykające się z problemami wychowawczymi i szukające silnego ramienia i chusteczki do uronienia kilku łez.
Ja byłam niezwykle daleka od łkania, a jeszcze dalej od wieszania się na Mysiu-Pysiu.
Byłam zła, konkretna i opanowana do bólu. Dzięki Bogu, że pan mnie nie docenił bo podsunął mi troszkę za późno pisemko do podpisu, a gdybym je podpisała to mniej więcej tak, jakbym zdetonowała sobie bombę prosto w twarz.
W pewien bowiem mocno pokrętny sposób szkoła pozbyłaby się odpowiedzialności, zrzucając całą winę na dzieci, które co prawda ewidentnie narozrabiały, ale robiły to w klasie, a nie w ciemnym zaułku.
W pewien bowiem mocno pokrętny sposób szkoła pozbyłaby się odpowiedzialności, zrzucając całą winę na dzieci, które co prawda ewidentnie narozrabiały, ale robiły to w klasie, a nie w ciemnym zaułku.
Pan Dyrektor okazał się wirtuozem w mówieniu o istotnych kwestiach bez używania słów, po prostu mistrzostwo świata, zdecydowanie marnuje się na tym stanowisku.
Znęcanie w szkole jest tutaj bardzo poważnie traktowane i regulowane prawnie.
To jest to miejsce, gdzie kończą się żarty, a zaczynają pozwy.
Jednocześnie szkoła, która zgłasza takie problemy prawdopodobnie też sama znajduje się na celowniku odpowiednich organów.
Nie trudno zgadnąć, że jest to ostatnie o czym marzy dyrekcja, w związku z czym ratuje się jak może. I właśnie w takich sytuacjach świetnie sprawdzają się współczujące bestie.
Najpierw Pan Dyrektor przedstawił mi procedurę tak zwanego "Śledztwa w sprawie nękania", (tłumaczenie dosłowne), przesłuchania świadków itd.
Oczami wyobraźni zobaczyłam od razu świecenie lampą po oczach.
Już taka wizja chłodzi zapędy każdego, posiadającego odrobinę wyobraźni, a potem między słowami uświadomił mi jak długi i trudny jest ten proceder, a zwłaszcza udowodnienie winy.
W tym momencie jego słowotoku, zaczęłam słuchać co on do mnie mówi, między słowami, a ponieważ trwałam niewzruszona, pan ociupinkę się zdenerwował i podkręcił tempo.
Ewidentnie nie reagowałam jak sobie zaplanował, łamałam schemat, (moje hobby i specjalność życiowa).
Żadnego płaczu ani wieszania, co za rozczarowanie.
Widząc mój brak reakcji, w końcu się poddał otrzymałam papierek do wypełnienia w sprawie zgłoszenia oficjalnego oskarżenia, do wyboru wersja z ujawnieniem nazwiska, lub bez, ale w praktyce bez różnicy, bo i tak wszyscy muszą wiedzieć o kogo konkretnie chodzi.
I to był ten jego błąd taktyczny, bo gdyby mi go dał na samym początku to machnęłabym podpis ufając szkolnemu autorytetowi.
Na tym etapie już całą sobą wyczuwałam niebezpieczeństwo.
Jednym słowem, zaufanie wzięło i zdechło.
Spojrzałam bestii w oczy i zapytałam co się dzieje, jak mimo wszystkich tych trudności udowodni się znęcanie i ewidentnie złe zamiary takich szczeniaków.
Może procedura jest trudna i długa, ale mówiąc szczerze, myślę, że spokojnie byśmy ją wygrali i bestia zdawała sobie z tego doskonale sprawę.
Pan lekko się zaróżowił i poinformował mnie, że delikwenci dostają oficjalny wpis w dokumenty i potem to za nimi idzie przez wszystkie szkoły jak "smród za wojskiem", (wyjątkowo trafne porównanie tym razem mi wyszło).
Wzięłam papierek i poszłam do domu, przemyślałam sprawę, pogadałam sobie z kilkoma bliskimi mojemu sercu osobami, czasami trzeba kogoś i siebie usłyszeć, żeby uporządkować fakty.
Postanowiłam trochę zmienić procedurę.
Ja nie chciałam pozywać dzieci, bo nie jestem potworem, tylko instytucję, która jest za bezpieczeństwo wszystkich tych dzieciaków odpowiedzialna i jako taka powinna się z tych obowiązków wywiązywać.
Nie sprawi mi najmniejszej satysfakcji fakt, że jakiś mały łobuz będzie musiał przez najbliższe 8 czy 9 lat walczyć z etykietką psychopaty lub sadysty, aż w końcu w to uwierzy i tym sadystą zostanie na zawsze.
Ja chcę, żeby ktoś powstrzymał jego sadystyczne zapędy teraz i dodatkowo nauczył go odrobiny człowieczeństwa.
W związku z tym zaskoczę bestię i zażądam spotkania z rodzicami słynnych dręczycieli i jak rodzic rodzicowi postaram się przedstawić sprawę. Chcę dać wszystkim szansę, jak to się zwykło potocznie określać na polubowne rozwiazanie problemu.
Tu nie ma miejsca na przemowy i czajenie się, albo przemówią swoim dzieciom do rozumu, szkoła dodatkowo musi i będzie czuwać i wtedy może wszystko dobrze się skończy, albo nie zostawią mi innego wyjścia tylko słynną, przerażającą drogę prawną.
Wypełnienie tego świstka papieru rozpocznie regularną, brzydką wojnę i choć czuję pokusę, żeby dać popalić co po niektórym łobuzom, a zwłaszcza szkole, to jednak nie wydaje mi się to właściwym wyjściem.
Jak wszyscy wiemy, (a przynajmniej powinniśmy), na wojnie nie ma zwycięzców, są sami przegrani i każdy coś traci.
Ja Cię rozumiem, rozumiem też taką decyzję. Przygotuj się psychicznie na niemiłe starcie. Dużo odwagi i siły psychicznej życzę na to spotkanie z rodzicami. Jest, niestety, spora grupa, która dzieli dzieci na: moje (samo dobro, nic złego nigdy nikomu) i pozostałe (zawsze winne i gorsze).
OdpowiedzUsuńAle czasem trzeba - podejść do życia zadaniowo (nie tylko emocjonalnie) i zrobić, co trzeba ! Powodzenia !
Dzięki ! Ja też myślę, że może być ciężko, ale muszę spróbować.❣😘💕
Usuń