czwartek, 22 listopada 2018

Indyk po grecku, czyli świętujemy z sąsiadami.

Po moim babskim przyjęciu, zastanawiałam się ile moich potencjalnych kumpelek-outsiderek, otrząśnie się z szoku kulturowego na tyle, że wznowi relacje. 

Odezwała się jedna, najbliższa sąsiadka Greczynka, (chociaż jeszcze nie tracę nadziei na powiększenie mojego, babskiego stada).

Najpierw kilka razy nieśmiało piłyśmy herbatkę u siebie nawzajem, a potem zaprosiła nas na Święto Dziękczynienia na obiad.


Kobietka jest bardzo sympatyczna, tylko strasznie zdominowana przez męską część swojej rodziny. Bez przerwy gotuje, podaje i stawia się na każde zawołanie. 

Jeżeli ją to uszczęśliwia, to ja nie mam nic przeciwko, (do momentu, kiedy to mnie nie zaczną traktować jak gosposię do wynajęcia bez prawa głosu).

To jest właśnie jedna z tych różnic kulturowych, które dostrzegam, akceptuję, ale niekoniecznie mam zamiar wprowadzać w swoje życie.

Zresztą znam podobne rodziny w Polsce, każdy ma prawo do własnych wyborów, nie można nikogo uszczęśliwiać na siłę.


Zupełnie nie mieliśmy w planach żadnych specjalnych uroczystości, bo już szykowaliśmy się psychicznie na wyjazd, (o tym szaleństwie będzie w następnym poście), ale zaproszenie było szczere i serdeczne w związku z czym rozpoczęliśmy przygotowania.

Ponieważ kobietka, była zachwycona moim schabem, zakupiliśmy solidny kawał mięsa i smalczyk do kompletu, (nie wiem co ja bym zrobiła bez naszego, polskiego sklepu, śmierć głodowa jak nic).

Usmażyłam schab, jako efekt uboczny wyszedł mi jak zwykle domowy smalczyk z cebulką, (wersja ulepszona, mniam).


Indyk indykiem, ale schabik rządzi. W celach rozrywkowych zgarnęliśmy dodatkowo winko komponujące się ze staropolskim mięsiwem i udaliśmy się do sąsiadów w celach biesiadnych i integracji międzynarodowej.

Ciekawa byłam reakcji męża, którzy jeszcze z bliska nie doświadczył tych olbrzymich, szarych przestrzeni i wyrafinowania w wersji "wypas na maksa".


Na zewnątrz niby słoneczko świeciło, ale to była tylko podpucha dla frajerów, bo wiatr wiał, (chociaż właściwie należałoby powiedzieć wył), a temperatura  wynosiła minus pięć. 

Nic tylko wyć razem z wiatrem, (z rozpaczy, ewentualnie celem rozgrzania).


O umówionej porze, stawiliśmy się obładowani dobrami konsumpcyjnymi, u wrót posiadłości sąsiadów, (chwilowo nie wyjąc).

Tak jak przypuszczałam dom zrobił wrażenie na całej rodzinie, aczkolwiek niekoniecznie pozytywne. 

Mianowicie, mąż metraże docenił, junior się zgubił, a córka stwierdziła, że nie podoba jej się atmosfera, tudzież aranżacja wnętrz, (moja krew, mnie też się nie podobała).

Nasza gospodyni postarała się niesamowicie, stół był udekorowany jak w katalogach kulinarnych, a jedzenie naprawdę pyszne. 
Już wcześniej próbowałam rożne potrawy na Święto Dziękczynienia, ale te smakowały zdecydowanie lepiej. 
Grecka wersja amerykańskich dań okazała się prawdziwym przebojem, gorzej z towarzystwem. 

Pan domu, puszył się jak przysłowiowy kogut, a synowie kazali na siebie czekać pół godziny. Tylko moja nowa znajoma zachowywała się ciepło, normalnie i serdecznie. 
Widać było ogrom pracy, jaki włożyła w to przyjęcie i, że naprawdę cieszyła się z naszej obecności.

Wreszcie pojawili się synowie, (następcy tronu), zasiedliśmy i zaczęła się uczta. Wszyscy jedli, oprócz gospodyni, która najwyraźniej nie dostała dyspensy od męża na czas imprezki, żeby coś przegryźć, (trzymają ją na diecie w celu odzyskania figury nastolatki, powodzenia).

Atmosfera przy stole była z gatunku tych rzadko spotykanych. 

Młodzieńcy pod stołami pikali w telefony, córka udawała, że pomaga matce, a pan domu tokował, dając się łaskawie obsługiwać.


Młodzież robiła wszystko, żeby zaimponować ojcu, zgadzając się z nim we wszystkim, a żona się prawie nie odzywała.

Zaczęło być rozrywkowo, po zaspokojeniu pierwszego głodu, kiedy gospodarz, zaczął bredzić, głównie o cudach technologii i rewelacyjnej jakości życia w obecnych czasach, (tu pewnie nie wszyscy na świecie byliby tak entuzjastyczni jak on).

Brzmiał jak sprzedawca zachwalający towar, (tak go przynajmniej odebrał mąż).

Przybliżając profil gospodarza, facecik, w wieku lat pięćdziesięciu przeszedł sobie na aktywną emeryturę i bawi się pomnażając swoje i tak już ogromne pieniądze. 
W rezultacie pomyliły mu się  trochę realia, bo jednak czasy chłopów feudalnych, oddanych niewolnic i synów walczących o majątek rodowy już przeminęły, miejmy nadzieję bezpowrotnie.
Najwyraźniej jednak dla niego trwają dalej i dlatego zarówno małżonka jak i cała trojka dzieci karnie stoi w szeregu. 

Żona ewidentnie z miłości do niego, a dzieci raczej w oczekiwaniu na sponsoring i opłacenie studiów, (wiem zabrzmiało cynicznie, ale tak niestety wyglądało).
Na swoje usprawiedliwienie dodam, że mój mężuś miał identyczne spostrzeżenia.
Siedział sobie zadowolony i obserwował zachowanie młodzieńców z zacięciem godnym ornitologa śledzącego głuptaki, (tylko to raczej Ameryka Południowa).

Facio, ewidentnie samiec dominujący, nie potrzebował dużo czasu, żeby mnie sprowokować do dyskusji na tematy natury egzystencjonalnej.
I miałam szczery zamiar napawać się w milczeniu jedzeniem, ale nie zdzierżyłam jak gospodarz razem z synami stwierdzili, że nasza planeta to już właściwie przeszłość niegodna wspomnień, wręcz śmietnik poprzednich pokoleń. Według tych geniuszy ludzkość potrzebuje nowego miejsca do osiedlenia się, "planu B".
Cała trojka była gorącymi zwolennikami zamieszkania na Marsie, (i to naprawdę nie jest żart).

A ja oprócz uczuć patriotycznych, mam w sobie rownież wiele miłości do naszej planety i jej mieszkańców i jakoś zupełnie nie mam ochoty dać się wystrzelić w kosmos, (ale innym oczywiście nie zabraniam, jak chcą niech lecą).

W rezultacie całe towarzystwo siedziało jak myszy pod miotłą, a ja prowadziłam dialog, jak przystało na dominującą samicę.
Starałam się za bardzo nie przegiąć, żeby nie zabronił żonie się ze mną kumplować, ale nie wiem czy mi się udało, czas pokaże.

I w takiej ciekawej atmosferze upłynęło nasze drugie Święto Dziękczynienia w Stanach.
Zamiast trzymać mnie za rękę i dziękować tak ogólnie, gospodarz usiłował przekonać mnie, że nasz czas na Ziemi dobiega końca, (może jego, bo ja tam nigdzie się nie wybieram).

Pozostając, jednakże w tym samym układzie słonecznym, jutro wyruszamy do Domku Myśliwskiego Wielkiego Wilka, (będzie się działo, mam nadzieję).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz