niedziela, 11 listopada 2018

Być kobietą, czyli całkowicie subiektywnie o słabszej płci.

Ostatnie, szkolne nieprzyjemności, oprócz totalnego wycieńczenia, skłoniły mnie do zastanowienia się nad amerykańskim modelem rodziny od strony damsko-męskiej. Dołożyły się do tych rozmyślań przygotowania do babskiej imprezki, smętne wynurzenia moich gości oraz prawdopodobnie schyłek jesieni, (astronomicznej, nie życia), który nastroił mnie nostalgicznie.


Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się jaki model reprezentuje moja rodzina. 
Myślę, że zawsze podświadomie uważałam, że w Polsce króluje matriarchat, co oczywiście byłoby zdecydowanie za mocnym uogólnieniem, ale tak jakoś myślę, że bez kobiet to mężczyznom łatwo w naszej, (zwłaszcza), rzeczywistości, by nie było.


A nawet jak byłoby im dobrze, gdzie indziej, (bo to jest możliwe czemu nie), to nie spotkałam jeszcze kraju, w którym więź macierzyńska i rodzinna byłaby tak silna, (przynajmniej dawniej), jak u nas.
Tatusiowie są w życiu niezbędni, ale bez mamuś po prostu tego normalnego życia nie ma. 
Powszechnie uważa się, że nie ma ludzi niezastąpionych, owszem są, matki, (zaczynając od początku, czyli narodzin).



Pochodzę z rodu silnych kobiet. Patrząc wstecz widać to dość przejrzyście, jedna Babcia latała z partyzantami po lasach, druga z dwójką dzieci przy piersi, lawirowała między spadającymi bombami, (trzeba dodać z sukcesem, bo inaczej nie byłoby mnie na świecie). 
Co prawda obie pchały się zdecydowanie za często w niebezpieczne miejsca, ale odwagi nie można było im odmówić.


Dziadkowie dopóki mogli to walczyli w polskim wojsku, a jak już nie mogli, to walczyli jak mogli, zwłaszcza o własne rodziny i przeżycie.

Moja własna Mama, gdyby wybrała inną drogę życiową, prawdopodobnie albo prowadziłaby własny szpital, albo zdobyła Nobla, a kto wie może nawet połączyłaby jedno z drugim.

Po głębszym zastanowieniu, doszłam do wniosku, że dostałam wyskokową mieszankę genów, całkowicie nieodpowiednią do zasymilowania się z Amerykanami, (co było dość oczywiste od pierwszych chwil).


Wracając do stosunków damsko-męskich, kilkadziesiąt lat temu raczej oficjalnie nie istniały związki partnerskie. 
Mąż zarabiał, żona dbała o dom i dzieci, tak w skrócie. 
Oficjalnie mężczyzna był u steru, ale czy naprawdę ?
Pamietam moich Dziadków, którzy żyli według starych, sprawdzonych modeli jaskiniowców. Oczywiście siły i charyzmy im nie brakowało, chociaż zamiast mamutów musieli walczyć o pasztetową. Babcie z kolei tworzyły ogniska domowe i widziałam w nich więcej siły niż w kilku chłopach razem wziętych.

Opierając się na wspomnieniach z dzieciństwa, ugruntował się mi w duszy obraz domu, w którym to kobiety tworzyły fundamenty życia, w każdym tego słowa, (nie tylko fizjologicznym), znaczeniu.
W którymś momencie powstało przecież określenie Matka Polka i przynajmniej dla mnie, brzmi przede wszystkim silnie.

Bycie silną kobietą, tudzież matką, nie przeszkadza mi być w takim właśnie związku partnerskim. Oczywiście do tanga trzeba dwojga i gdyby mój mąż był tyranem, despotą, sadystą, alkoholikiem itd., to mogłabym sobie tylko marzyć, ewentualnie tworzyć fikcyjne historyjki o szczęśliwej rodzince.

Szcześliwie nie trafił mi się żaden zwyrodnialec, wręcz przeciwnie i między innymi sposób w jaki na niego zareagowały zaproszone sąsiadki skłonił mnie do refleksji.


Mam takie, niejasne odczucie, (być może mylące), że w Stanach króluje patriarchat. 
Kult mężczyzny wręcz kłuje po oczach, a mnie osobiście taka postawa wyjątkowo uwiera.
Zaczynając od szkolnych przepychanek, dyrektor usilnie preferował formy komunikacji, zarówno osobistej jak i telefonicznej tylko z mężem. 



Niewątpliwie osobiste spotkanie ze mną i długa konwersacja, zmieniły trochę jego sposób postrzegania mojej osoby, ale zdaje się niewystarczająco. 
Przynajmniej nie w stopniu potrzebnym do załatwiania spraw "po męsku", a przecież powinien wiedzieć, że za sukcesem każdego mężczyzny zawsze stoi jakaś kobieta, ("matka, żona lub kochanka").



Moje sąsiadki-outsiderki, bez względu na wykształcenie, pochodzenie, narodowość i stan majątkowy, chodzą na krótkiej smyczy. Te bardziej zdesperowane, po prostu w pełnym, momencie nie wytrzymują i się rozwodzą, albo są porzucane. 
Skutek, bez względu na powód rozpadu pożycia jest taki sam, zawieszenie w emocjonalnej próżni, depresja, pies i biegi maratońskie po okolicy.



Tutaj można tylko parafrazując stwierdzić, że "naprawdę, łatwiej zginąć w zamachu terrorystycznym, niż ułożyć sobie życie po czterdziestce lub później". 
A od kiedy świat stał się zdecydowanie mniej bezpiecznym miejscem do życia, takie stwierdzenie nie tylko stało się prawdziwe do bólu, ale przestało być dodatkowo śmieszne, niestety.



Parę z moich nowo poznanych kumpelek jest właśnie w takiej sytuacji, jedna rzucona, druga porzucająca, obie samotne i nieszczęśliwe jak psy, żyjące dodatkowo w panice, co będzie, jak wszystkie dzieci zaczną studiować i na modłę amerykańską, bedą przyjeżdzać do mamusi tylko na Święto Dziękczynienia.
Fakt, że sytuację poprawia kondycja finansowa i mieszkaniowa owych pań, patrząc z ich punktu widzenia przeżycia reszty życia w samotności, niewiele zmienia.


Podsumowując, mężczyźni rządzą światem, starzeją się ładniej, (to akurat jest wyjątkowo nie w porządku), mają częściej wyższe dochody, często zmieniają żony na nowe, (tutaj widzę dość silny związek z dochodami) i powszechny szacunek, jak dla mnie niejako na wyrost, bez specjalnego starania.

Jeden z sąsiadów walnął mi kiedyś taki tekst :"Jak cię poznałem to pomyślałem, że jesteś wyjątkiem", początek zabrzmiał intrygująco nie powiem, (nie wolno jednakże mylić wyjątku z wyjątkowością), reszta okazała się już zdecydowanie mniej ciekawa.
Okazało się, że rzucił mu się w oczy mój silny charakter i fakt, że mąż bardzo liczy się z moim zdaniem, a dzieci słuchają. 
Może, gdyby był Włochem to nie miałby problemu z instytucją baby rządzącej w domu, (Mamma mia).


Ze słonecznej Italii despotyczny sąsiad się niestety nie wywodzi i być może dlatego nie mógł pojąć faktu, że szacunek do żony nie oznacza słabości tylko siłę i poczucie własnej wartości. 
Jeżeli męskość ma gwarantować regularne zastraszanie i kontrolowanie partnerki, to coś słaba ta męskość jawi mi się w praktyce.



Najpierw myślał, że to tylko taka anomalia lub wręcz rodzinna patologia, a potem spotkał w swojej pracy Polkę, która również najwyraźniej zachowywała się podobnie i nie chciała bić pokłonów przed oszałamiającą, amerykańską męskością. 
Może wychodziła z podobnego do mojego przekonania, że na szacunek należy sobie zasłużyć, a nie dostać go w prezencie z racji urodzenia, posiadania odpowiedniego organu i pasującego do niego zestawu pieluszek.



Doszedł wtedy geniusz do odkrywczego wniosku, że to niestety nasza cecha narodowa i żona dostała dożywotni zakaz odwiedzania mnie i rozmów bez nadzoru małżonka.
Być może facio myśli, że taka postawa jest zaraźliwa i sprowadzę jego żonę na manowce. 
Mówiąc szczerze nie wykluczałabym na jego miejscu małej akcji dywersyjnej z mojej strony, (gdybym oczywiście coś mogła zrobić), ale mówiąc szczerze tutaj nic nie można pokombinować. Nie można ratować czy pomagać komuś, jeżeli ten ktoś, (lub bardziej ta), takiej interwencji, z rożnych względów nie chce.


Z jednej strony może ten świat rzeczywiście należy do facetów, ale jakoś mnie to nie przekonuje, jestem raczej zdania, że sytuacja zależy od położenia geograficznego i osobistych chęci oczywiście. 

I w temacie chęci, zadumałam się nad swoim życiem, litościwie pominę czasy dzieciństwa i młodości, bo i tak się za bardzo rozrzewniłam.
Generalnie bywało rożnie, czasami fajnie, ale nigdy łatwo. Przeżyłam, nie wpadłam w żadne nałogi, nie wylądowałam w więzieniu i nawet udało mi się zachować zdrowy rozsądek i odrobinę poczucia humoru, (mam nadzieję).

Uważam to za spory sukces. A jeszcze potem kiedy dorobiłam się potomstwa, zrozumiałam, że wszystkie horrory świata są niczym w porównaniu do strachu jaki się odczuwa widząc swoje dziecko w inkubatorze i, że w takich chwilach to kobiety są silniejsze niż mężczyźni, (bezczelnie uogólniam, ale zasłużyłam).


Można powiedzieć, że moje życie nie odbiega jakoś przesadnie od normy, ale czasami miałam wrażenie, że przynajmniej kilka osób ma trochę bardziej nudno, a u mnie zawsze coś się musi się dziać. 
Na przestrzeni lat zrozumiałam w pełni chińskie przekleństwo:"Obyś żył w ciekawych czasach".


A z ostatniej "chwili", ostatni rok, po pierwsze nieźle dał mi popalić, dostarczył oczywiście dużo wzruszeń i przeżyć bardzo pozytywnych, ale jeszcze raz uzmysłowił mi ile naprawdę ważnych rzeczy zależy od kobiety.

Jak sobie przypomnę swoją podróż do Stanów, dwójka dzieci, sześć walizek, kontener ze świnkami morskimi i mąż po drugiej stronie Oceanu, to nie wierzę, że to byłam ja.

I można oczywiście powiedzieć, że moje przygody w podróży były niczym specjalnym w porównaniu do pielgrzymów, płynących przez Ocean, ale było cieżko. 
Odpowiedzialność nigdy nie jest łatwa, zwłaszcza, gdy eskortuje się przez kilka tysięcy kilometrów największe skarby jakie się posiada i dwa futrzaki, które rownież obdarza się uczuciem.

Pozostaje mi tylko nostalgicznie za moimi Dziadkami i Eugeniuszem Bodo powtórzyć:
"Słaba płeć, a jednak najmocniejsza".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz