wtorek, 2 października 2018

Potok zdarzeń, czyli szczękościsk

Chwilowo porzucę temat Szkocji, (niechętnie), ponieważ  zalała mnie fala wydarzeń, dosłownie i w przenośni. 

Najpierw zaczął padać deszcz, w krótkim czasie zamienił się w ulewę i nie byłoby w tym nie strasznego, gdyby robił jakieś przerwy. 


Poetycko określa się takie zjawisko, że "otworzyło się niebo". Nie wiem co się otworzyło, ale zalało całą okolicę. 

W drodze do szkoły zaczęła mi płakać w rękaw moja sąsiadka, że w piwnicy ma prawie 20 cm stojącej wody. 
Pewnie nie przejęłaby się tym faktem tak strasznie, gdyby nie to, że trzymają tam meble właściciela domu, (bo też wynajmują). 

Odpompowanie wody nie na wiele im się przydało, bo na drugi dzień znowu zaczęło lać, a oprócz tego było jak w saunie i nic nie schło.
Zdaje się, że sąsiedzi uruchomili wszystkie grzejniki w obawie przed zniszczeniem mienia, prawie się przy tej czynności rozwiedli.

Udało im się w miarę wszystko wysuszyć, tylko, że znowu ma padać.


Postanowiłam sprawdzić naszą piwnicę, złudzeń nie miałam, ale małą nadzieję, bo nasz dom znajduje się na malutkiej górce. 


U nas woda co prawda nie stała, ale leciała z góry jak wodospad, (jeszcze trochę i spokojnie Niagarę moglibyśmy sobie odpuścić). 
Lekko mnie zatkało na ten widok, mimo to rozwodzić się nie miałam zamiaru.

Dodatkowo zamiast zalegać, woda podmyła całą piwnicę i zaczęła wybrzuszać podłogę.

Nawet nie czekałam na koniec ulewy, tylko ściągnęłam naszego geniusza Plenipotenta od napraw. 

Facio prawie się popłakał jak zobaczył co się dzieje, po czym, co było do przewidzenia uciekł. 
Prawda jest taka, że będą musieli wymienić całą podłogę w piwnicy, co nie byłoby konieczne, gdyby poprzednio jak ich wzywałam nie zlekceważyli sytuacji.
Myślę, że dlatego facio płakał, bo sobie uzmysłowił ogrom własnej głupoty, a może jestem za bardzo optymistyczna i gość po prostu lubi dać upust emocjom, jak to Latynos.



Na szczęście dla wszystkich zainteresowanych, nikt u nas nie mieszka w piwnicy, ani nie trzymamy tam antyków, ale pleśń zdrowa nie jest i nie życzę sobie jej mieć.


I teraz nie tylko czeka mnie użeranie się z bandą fachowców, to jeszcze muszę ich zmobilizować, żeby wzięli się do roboty w tym roku.

W międzyczasie razem z wodą wypłynęła wywiadówka w szkole u córki. 
Są to tak zwane otwarte godziny, czynnie uczestniczyłam już w takim wydarzeniu w zeszłym roku. 
Ani wtedy, ani teraz nie rozumiem sensu organizowania czegoś takiego. 
W szkole mojej córki jest ponad 4 tysięcy uczniów. 
Władze szkolne inteligentnie  podzieliły wywiadówkę na dwie tury i tu ich intelekt się wyczerpał, (dość szybko powiedziałabym).

Nawet bowiem biorąc pod uwagę, że część rodziców, nie przyjechała, albo przyjechała ze znajomymi lub zamówiła Ubera, to i tak pojawiło się około tysiąca  samochodów. 
W rezultacie łatwiej byłoby zrobić podkop, niż znaleźć miejsce do zaparkowania. 

W związku z czym mąż łukiem wyrzucił mnie z samochodu, a następnie spędził upojną godzinę, szukając skrawka wolnej powierzchni.

Otwarte dni w liceum amerykańskim są zorganizowane w bardzo profesjonalny sposób, jak w wojsku. Nawet trauma zostaje po tym jak po odbyciu służby wojskowej.

Wpada się do klasy, rozlega się świdrujący sygnał dzwiękowy, rodzice karnie siadają, a nauczyciel rozpoczyna prezentację, po 10-15 minutach rozlega się następny sygnał, oznajmiający, że pora lecieć do następnej sali, często na drugi koniec wielkiej szkoły.
W rezultacie po paru spotkaniach z nauczycielami, byłam już nieźle wymięta, wiadomo kondycja już nie ta. Wsród tłumu zagonionych rodziców ujrzałam wreszcie mojego męża, też wymiętego.

Nie wiem, gdzie zaparkował, w tamtym momencie było mimo to totalnie obojętne, mógł nawet na dachu, razem ruszyliśmy na dalsze spotkania z nauczycielami.

Podczas następnej pogadanki dostałam czegoś w rodzaju załamania nerwowego, bo jak każdy ja też mam określoną granicę wytrzymałości słuchania idiotyzmów.
Mój małżonek, chodząca wyrozumiałość, stwierdził, że ciało pedagogiczne po prostu jest troszeczkę zdenerwowane i przejęte. 
Może było, tylko to nie tłumaczyło faktu, dlaczego oni tak strasznie bredzili. 

Po odbyciu wszystkich, tych rozmów, dowiedziałam się mnóstwa kompletnie nieistotnych rzeczy, dotyczących życia prywatnego nauczycieli, tudzież ich aspiracji zawodowych, o ilości dzieci i psów nie wspominając. 
Nie dowiedziałam się natomiast niczego konkretnego dotyczącego edukacji mojego dziecka.

Nie zdążyłam dojść do siebie po tych, szkolnych rewelacjach, kiedy jedna z moich sąsiadek outsiderek, zdecydowała się urządzić cytuję: "małą przegryzkę" w ciagu dnia.

Stwierdziłam, że suknię balową mogę sobie odpuścić, jako, że spotkanie towarzyskie przewidziane było na południe, alkohol również, (bo jednak trzeba odebrać dzieci ze  szkoły), w związku z czym zaopatrzyłam się w truskawki i żeby nie było za zdrowo w czekoladę z orzechami.

Po raz pierwszy w życiu zobaczyłam co oznacza "życie w złotej klatce" w praktyce. 
Przede wszystkim nie wiem dlaczego, wszystkie te kobietki uważają, że ciemno szary kolor ścian z białymi listwami to jest szczyt wyrafinowania i dobrego smaku. 

To jest już któryś dom z kolei, gdzie widzę taki wystrój wnętrz. 
Może to wygląda elegancko, co kto lubi, ale nie ma szans, żeby było przytulnie i ciepło. 
Pokoje urządzone w ten sposób przypominają mauzoleum, gdzie albo należy płakać, albo pić, ewentualnie połączyć te dwie czynności. 
Co obawiam się regularnie te kobietki robią.

Gospodyni była odstawiona jak stróż w Boże Ciało, łącznie z biżuterią i wizytową sukienką, (wysokie obcasy w pakiecie).
Przygotowana "przegryzka" składała się z wyrafinowanych, miniaturowych dań w stylu super organic. 

W spotkaniu uczestniczyło 6 czarownic między innymi Greczynka, moja sąsiadka. Osobiście uważam greckie jedzenie, za jedne z lepszych na świecie, trzeba było widzieć jak ta biedna kobieta usiłowała przełykać te wszystkie wegańskie smakołyki. 

W pewnym momencie, w widocznej desperacji puściła do mnie oko, następnie podejrzanie chętnie zaproponowała pomoc w sprzątaniu ze stołu, (cwaniara, uprzedziła mnie).

Atmosfera była wyjątkowo sympatyczna, te babeczki są naprawdę bardzo miłe i szczerze je lubię, szkoda tylko, że wszystkie tkwią w tych złotych klatkach, a ja chyba nie mam dość sił, żeby je choć na chwilę z nich wyciągnąć. 

Co nie oznacza oczywiście, że nie spróbuję. 
Następna wyżerka zaplanowana jest u mnie i to będzie wersja całkowicie, nieodwracalnie, obłędnie nieekologiczna.

Jedna z tych bidulek mocno pije, (oczywiście nieoficjalnie), druga - gospodyni mimo trójki dzieci i męża, (non stop w podróżach służbowych), jest samotna jak pies, który de facto jest jej jedynym towarzyszem i którego traktuje jak rodzone dziecko.
Dwie inne robią wszystko, żeby zapełnić pustkę dnia codziennego. 
Prowadzą jakieś bezsensowne wojny w szkołach, urzędach itd. 

W sumie nie rozgryzłam tylko jak jedna z nich sobie radzi w tej rzeczywistości.

I pozostaję ja, bez nałogów, bez psa, bez kryzysu wieku średniego, (mam nadzieję), za to z zupełnie innym podejściem do świata niż reszta sąsiedztwa.

I tu pojawia się problem "zagryzania zębów". Uczymy nasze dzieci trzymać szczęki razem, ogólnie być twardzielami i się nie dawać. 
Zaczęłam mieć poważne watpliwości czy słusznie.

W trakcie tych wszystkich ciekawych inaczej wydarzeń, zaczęłam mieć migreny, bo bóle głowy to niestety nie były. 
Bolało mnie wszystko łącznie z uszami, oczami, szczękami, a nawet włosami.

Wytrzymałam dwa tygodnie.

Teoretycznie ból promieniował z zęba, a głowa bolała do towarzystwa, (wszyscy wmawiali mi, jak w chorego jajo, że to alergia).

Poddałam się i rzutem na taśmę wylądowałam w jakiejś klinice dentystycznej, gdzie wpadły przez mnie w panikę najpierw panienka z obsługi, potem technik, a na końcu właściwa pani dentystka.

Zażądałam prześwietlenia żuchwy natychmiast, a potem badania. 
Najwyraźniej błysk w moich oczach wykluczał wszelkie dyskusje. 
Biorąc pod uwagę, że przeszłam dokładny przegląd uzębienia w kraju, w lipcu, przychodziły mi na myśl tylko jakieś straszne rzeczy, a nie trywialne plomby.

Zrobili mi kilka zdjeć, wiadomo z wariatami trzeba ostrożnie, mężowi zabroniłam zostawiać mnie na krok, bo z bólu do końca nie kojarzyłam co do mnie mówią.

Pani doktor, opukała mnie solidnie, następnie spojrzała na mnie ze współczuciem. 
Okazało się, że moje zęby są w idealnym stanie, (hura), natomiast moje nerwy już nie tak bardzo. 

Dorobiłam się mianowicie stanu zapalnego wiązadeł przy korzeniach, wywołanego przez zaciskanie zębów podczas snu, z powodu stresów oczywiście, no bo przecież nie z wielkiej radości.

Z tej perspektywy, wino do śniadania, awantury ze śmieciarzami, rozmowy o życiu z psem, wydają się całkiem niezłym sposobem na rozładowanie stresu, który potrafi podstępnie zjadać po kawałku.

Także teraz już wiem, skąd się wzięło określenie "zaciśnij zęby", prawdopodobnie pochodzi z tego samego źrodła, które sugeruje "wzięcie się w garść", "nie rozklejanie się" itd.

Z chęcią dość energicznie wzięłabym, tego kto to wszystko wymyślił mocno w garść, za gardło najchętniej.





5 komentarzy:

  1. Oj biedulko - przykro mi bardzo !
    Pierwszy raz słysze, żeby zaciskanie zębów powodowało coś takiego ..... :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Open house nie jest wywiadowka. To jest okazja na poznanie nauczycieli. Jezeli masz specyficzne pytania co do edukacji twojego dziecka, to pytaj. Prawdopodobnie dostaniesz dokladna liste ksiazek, podrecznikow, wymagan, i propozycji jak pomoc dziecku w nauce. Nauczyciele tu i szkoly sa bardzo communicative. W moim school district nauczyciel ma 24 godziny na skontakowaniem sie z rodzicem ktory zadzwonil/mejlowal z pytaniami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do julia morgan

      Witam, ja chciałbym się podzielić moimi spostrzeżeniami dotyczącymi Pani komentarza. Śledzę tego bloga od samego poczatku i zauważyłem, że to już Pani drugi komentarz na tym blogu i zastanawia mnie...w jakim celu? Zaczynając od tego, że Pani komentarze są napisane z błędami, to są one również niezrozumiałe. Wydaję mi się, że to powinno być oczywiste dla Pani, że ten blog nie ma celów dydaktycznych. Autorka ma chęć dzielenia się z innymi swoimi przeżyciami, doswiadczeniami i przygodami. I to jest jak najbardziej w porządku. Osobiście mi sprawia przyjemność czytanie każdego wpisu Autorki, ale jeżeli Pani ten blog nie satysfakcjonuje, to proszę go zwyczajnie nie czytać i nie zostawiać komentarzy, które nic nie pomogą, a wręcz przeciwnie, zrzucą na Panią fale hejtu. Pozdrawiam

      Do Autorki: Bardzo ciekawy wpis, życzę powrotu do zdrowia

      Usuń
    2. Bardzo dziękuje za obronę i miłe słowa. Nie dostaję dużo komentarzy i mogę mieć tylko nadzieję, że moje wpisy dostarczają trochę rozrywki. Świadomość, że Pan śledzi mój blog od początku sprawił mi wielką radość i zmniejszył szczękościsk. Serdecznie pozdrawiam

      Usuń
    3. Fakt pisze z bledami... bo mieszkam w USA 40 lat w czysto amerykanskim otoczeniu, i moje wyksztalcenie w Polsce skonczylo sie w 5ej klasie. Wiekszosc ludzi uwaza ze akurat dobrze pisze i mowie po polsku biorac to pod uwage. Wiec przepraszam bardzo, Panie Adamie, ze pana tak zrazilam moja pokaleczona polszczyzna. A dlaczego pisze? Bo mialam wrazenie ze mozna. Najwidoczniej nie. Wiec wycofuje sie z blogu i -- chyba juz tu ponownie nie zawitam. Zycze wam ciekawego czytania i bezblednych komentarzy wylacznie od wielbicieli tego bloga.

      Usuń