Dostałam tajemniczego smsa wieczorową porą z zaproszeniem na herbatkę lub kawkę.
Tajemniczego, bo nie miałam zielonego pojęcia od kogo.
Drogą dedukcji i eliminacji, wytypowałam dwie sąsiadki-outsiderki, (Sherlock Holmes powinien się nabawić kompleksów).
Zadzwoniłam, poznałam po głosie, która z nich wystosowała zaproszenie, radośnie się zgodziłam i podskoczyłam do niej na spontaniczną herbatkę.
Daleko nie miałam, bo to jest moja najbliższa sąsiadka, coś jak Pawlak z Kargulem, tylko ja za nią z widłami, tudzież innymi sprzętami rolniczymi nie mam powodu latać.
Dom z zewnątrz robi wrażenie bardzo dużego, a w środku, w co ciężko uwierzyć jest jeszcze większy.
Drzwi otworzyła mi gosposia, na szczęście w asyście gospodyni, bo już zwątpiłam, czy nie pomyliłam domów.
Stwierdzenie, że wnętrze robiło wrażenie, byłoby niedopowiedzeniem roku, co prawda nie obyło się znowu bez ciemnoszarych ścian i białych wykończeń, ale już schody na przykład mogłyby spokojnie konkurować z tymi z Titanica.
Byłam w swoim życiu w wielu domach zarówno w Polsce jak i za granicą, ale myślę, że jak do tej pory to był największy dom, który mogłam podziwiać.
Jestem ciągle lekko ogłuszona widokami, więc najpierw skupię się na metrażu, a potem polecę po wrażeniach towarzyskich.
Pokolenie moich rodziców musiało walczyć jak lwy o przysłowiowe "M", z im wiekszą cyfrą tym lepiej. Ja wciąż pamiętam moment, jak wzięłam kredyt na swój, pierwszy, własny kąt, maciupeńką kawalerkę, czułam się jak królowa.
Z biegiem lat sytuacja na rynku kredytowo-mieszkaniowym w Polsce bardzo się zmieniła.
Pomimo tego faktu, do tej pory powierzchnia mieszkalna, która zaczyna się od kilku setek, a często przekracza tysiąc metrów kwadratowych, lekko mnie szokuje.
Nie jestem fachowcem, ale jak dla mnie dom sąsiadów ma właśnie około 1000 metrów kwadratowych.
Niestety zwiedziłam tylko parter i może i dobrze, bo co za dużo to niezdrowo, a dodatkowo mogłam się zgubić.
Kuchnia, jadalnia, salon, jakaś zapasowa jadalnia, zapasowy salon, gabinet, pokój gościnny i nie wiem co jeszcze. Olbrzymia przestrzeń, która paradoksalnie mogłaby wywołać klaustrofobię.
Całość urządzona perfekcyjnie, coś jak połączenie zen z luksusowym sklepem meblowym, (z naciskiem na luksusowy).
Pani gosposia dzielnie latała jak duch ze ścierą, wszystko lśniło, meble wyglądały jak nieużywane.
Ogród wielkości boiska, (trochę przesadzam, ale tylko trochę, bo zastanawiają się nad budową basenu), dodatkowo, zabudowane patio, a nad nim wielki taras.
Obiektywnie czysty szał i zero odgłosów życia.
Wydedukowałam, że gospodyni jest sama, dostałam herbatkę, a następnie zostałam zawleczona do patio.
Tutaj też meble spełniały odpowiednie standardy. Na początku czułam się trochę jak w akwarium, ale szybko mi przeszło bo skupiłam się na nawiązywaniu więzów przyjacielskich.
Gospodyni jest Greczynką, w Stanach od 6 lat, trojka dzieci, z czego jedno już studiuje, drugie zacznie za parę miesięcy, a ostania pociecha za dwa lata.
Mąż, (też Grek), pracuje, jak zrozumiałam, w sektorze inwestycyjnym.
To muszą być niezłe inwestycje, bo widziałam w Szkocji zamki mniej więcej wielkości tego domu.
Okazało się, że parę lat temu wynajmowali dom, w którym obecnie mieszkamy.
Tak im się spodobała okolica, że kupili dom obok, powiększyli go i całkowicie zmienili wystrój.
Przy okazji ponarzekałyśmy sobie na mój wadliwy system chłodząco-grzewczy, (w domu oczywiście), bo moje funkcje życiowe działają w miarę sprawnie.
Moja sąsiadka miała bardzo miłe wspomnienia związane z moim obecnym, a jej byłym domem.
Rozumiem ją w pełni, ja też bardzo lubię naszą, amerykańska siedzibę.
Nie mogłam tylko zrozumieć jak mogła lubić mój dom, a potem stworzyć sobie taki pałac, a po drugie w ogóle go nie wykorzystywać.
W ciagu roku słyszałam tylko dwa razy jak byli u nich goście.
Siedziałyśmy sobie na patio, lekko marznąć, popijałyśmy herbatkę i z rozrzewnieniem wspominałyśmy greckie jedzenie, z ręką na sercu przyznaję, że było bardzo sympatycznie.
W pewnym momencie moja gospodyni westchnęła i pojechała po całości, z duszy jej się ulało, można powiedzieć.
Stwierdziła, że dzieci potrzebują jej już tylko do gotowania, (męża permanentnie nie ma) i co ona zrobi jak za chwilę zostanie tylko z jednym potomkiem, a potem sama w tym wielkim domu.
W międzyczasie pojawiło się najstarsze dziecko - student, grzecznie się przedstawił, a potem odpłynął w siną, (dosłownie, biorąc pod uwagę kolor ścian), dal.
W tym momencie zdałam sobie sprawę, że w domu jest cała rodzina, a nie było słychać kompletnie nic, bo dodatkowo moi sąsiedzi odbiegają od amerykańskiej normy, podobnie jak ja i nie mają psa.
I tak siedziałyśmy sobie takie trochę markotne w otoczeniu tego ogłuszającego luksusu i mowię to bez żadnej złośliwości.
Zaczęłam się zastanawiać jak te wszystkie kobiety odnajdą się w moim domu, (jako, że następna impreza ma być u mnie, strach się bać po prostu).
To może być dla nich coś w rodzaju wstrząsu kulturowego, mam nadzieję pozytywnego.
Bez szarości, bez zen, za to mnóstwo przytulnych kącików, foteli, wręcz zapraszających do zwinięcia się w kłębek, a nie służących do dekoracji.
Jest też, niestety możliwość, że część zerwie ze mną kontakty, ale to już ryzyko, które muszę podjąć. Nie mogę, (i nie chcę), udawać kogoś kim nie jestem.
I w tym właśnie momencie usłyszałam głosy moich dzieci nawołujące się w domu.
Były swietnie słyszalne, bo po pierwsze my byłyśmy na dworze, oddzielone tylko szybą, a po drugie struny głosowe całej mojej rodziny mają moc.
Najpierw lekko się zapowietrzyłam, że tak akustycznie wzbogacamy życie sąsiadów, a potem zalała mnie fala prawdziwej ulgi i wdzięczności.
Nasz dom jest mniejszy i zdecydowanie mocno na bakier z chłodnym wyrafinowaniem, ale tętni życiem.
Dzieci zawsze mają coś do powiedzenia, (najczęściej w tym samym czasie), regularnie potykam się o ukochane pluszaki syna, świnki nawołują, a jak mają nastrój to ćwierkają (nie żartuję to fakt), rybek wyobraża sobie, że jest skrzyżowaniem piranii z rekinem i rzuca się na jedzenie prawie jak orka.
Kiedyś moje dzieci też wyfruną w świat, ale jeszcze nie teraz, (więc na razie się nie martwię), a nawet jak odlecą to mam nadzieję, że będą szczęśliwe i bezpieczne, oraz że nie będę siedziała sama w olbrzymim czy małym, (rozmiar bez różnicy), budynku bo domu już nie będzie.
To kiedy to przyjęcie ma się odbyć ?
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wkrótce. Negocjacje trwają.💃💃💃💃💃🏻
Usuń