poniedziałek, 29 października 2018

Huragany i eksplozje, czyli amerykańska jesień z pozwem w tle

Jestem bardzo ciekawa, (przerażona też), jak będzie wyglądać nadchodząca zima. 
Ostatnia jesień była piękna i ciepła, zima za to zaskoczyła mnie jeszcze bardziej niż naszych drogowców. 

Obecna jesień jest zimna, trochę słoneczna, ale ogólnie pozytywnie nie nastraja i nie rozpieszcza.
Zalewało mi parę razy piwnicę, wiatr łamał drzewa i to co najbardziej mnie przeraża to zachowanie zwierząt. 

Pojawiły się stada ptaków jak u Hitchcocka, jelenie zniknęły, ptaki i wiewiórki robią zapasy z zacięciem wręcz nie do opisania, nie nadążam z napełnianiem karmnika. 
Nasz rybek czai się i non stop rzuca na jedzenie, świnki jako jedyne nie odbiegają od normy, bo jedzenie stanowi oprócz wylegiwania się na miękkich i puszystych powierzchniach, treść ich życia.

Oczywiście mogłabym sprawdzić co sadzą na ten temat "amerykańscy górale", ale raczej poczekam i przekonam się empirycznie, (taka jestem spontaniczna).

I mogłabym tak sobie spokojnie obserwować aurę, sypać nasionka i planować świąteczne dekoracje, atrakcje i nieśmiertelny bigos, gdyby nie problemy w szkole.

Ze starszym dzieckiem poszło stosunkowo bezboleśnie. 
Po rodzinnej debacie, zdecydowaliśmy, że córka weźmie panią w cztery oczy i grzecznie poprosi o zmianę miejsca. 
Oczywiście nie jest to do końca szlachetne rozwiazanie, ale może tym razem niech ktoś inny ratuje świat i albo walczy, albo bawi się z tymi piromanami na chemii.

Natomiast sprawa z juniorem to jest już inny kaliber, taki wręcz bardziej nuklearny.
Zasiedliśmy z mężem i spłodziliśmy e-mail, (głownie płodził mąż, bo bał się mnie dopuścic do wyrażenia opinii), dokładnie informujący o przypadku prześladowania-znęcania się w szkole.  

W końcu amerykańskie szkoły są tak dumne z umiejętnego rozwiązywania takich problemów, no to bardzo proszę niech rozwiązują. 
Opisaliśmy problem sytuacyjnie i od razu dostaliśmy zwrotnego emaila od wychowawczyni, że się wszystkim zajmie, a następnego dnia zadzwonił do mnie osobiście, nie kto inny tylko Dyrektor szkoły, zapewniając mnie dokładnie o tym samym.

Okazało się, że magiczne słowo "znęcanie się" wywołuje u wszystkich odpowiedzialnych  stan podenerwowania, wręcz paniki. Mogą zignorować wiele rzeczy, ale nie to, ale z drugiej strony nie wiadomo czy coś z tym problemem, oprócz dogłębnego omawiania, tak naprawdę są w stanie zrobić.
Tutaj wylazł ze mnie nasz, stary, polski sceptycyzm.

Istnieje realne niebezpieczeństwo, że okażą współczucie, zrozumienie, popatrzą głęboko w oczy i zaproponują spotkania z psychologiem szkolnym, a w międzyczasie, albo moje dziecko nabawi się traumy i odechce mu się chodzić do szkoły, ewentualnie da komuś w pysk, lub wersja alternatywna sam oberwie, (mocno).

W związku z tym mówiąc krótko, idę na wojnę. Za parę dni mam spotkanie w szkole i albo zrobią porządek w temacie, albo poczują co w praktyce oznacza wkurzona matka lwica w słowiańskim stylu z dodatkową, bardzo realną możliwością pozwania szkoły. 

Na ich miejscu nie liczyłabym na moją litość. Przez ostatni rok musiałam radzić sobie z rożnymi problemami i absurdami, myślę, że wykazałam się anielską cierpliwością i opanowaniem. 
I to jest czas mocno przeszły, (bo już mi przeszło nieodwracalnie), teraz jestem wkurzona jak norka, (podobno    rozwścieczonych należy unikać).

Nie mam złudzeń, że takie problemy zdarzają się tylko tutaj. W Polsce dzieje się dokładnie to samo, aczkolwiek pewnie sam proces przebiegałby trochę inaczej. 
Znając nasz słowiański temperament, zanim szkoła przystąpiłaby do mediacji zainteresowane strony rozwiązałyby problem używając argumentów ręcznych lub nożnych, a rodzice wylądowaliby na dywaniku u dyrekcji. 

Tutaj sytuacja jest niejako odwrotna, przynajmniej tak to wyglada na pierwszy rzut oka.
Jak będzie, czas pokaże, mogę tylko stwierdzić, że ta banda małych dręczycieli wybrała sobie wyjątkowo niefartownie moment aktywności, tudzież ofiarę.
Ten wcześniejszy, jesienny huragan to był pikuś, teraz do szkoły nadchodzę ja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz