Wrócił nasz samochód. To była chyba jedna z większych niespodzianek, które nas spotkały w Stanach.
Obliczaliśmy okres oczekiwania na parę tygodni, tymczasem po dwóch dniach dostaliśmy wiadomość, że nasze autko jest do odebrania, w dodatku zreperowane i jeszcze nie musimy zastawić niczego, żeby przeżyć do końca miesiąca.
Jednym słowem pełny sukces.
Dla zaznajomionych ze szczegółami technicznymi podaję powód: rozwalona przepustnica i pęknięty, cieknący akumulator.
Całe szczęście, obiektywnie to nie było nic wielkiego, (mogli nam zasugerować kupno nowego), ale myślę, że zadziałał słynny, słowiańskim czar, (mój oczywiście) i tej wersji zamierzam się twardo trzymać.
Póki co mam nadzieję, że obejdzie się bez dodatkowych atrakcji, bo na brak takowych nie narzekam, aczkolwiek nurzam się raczej w szkolnych szaleństwach, a nie motoryzacyjnych.
Te szkolne będę w następnym poście, moje dziecko już się szykuje na wywiad.
Aczkolwiek motoryzacyjne też mnie zalały, mianowicie moja córka postanowiła zrobić prawo jazdy.
Jakby mało jej było wyzwań, ambitnej bestii, a że jest niepełnoletnia to jedno z rodziców, w tym przypadku ja, musiałam z nią tym wyzwaniom stawić czoła, jako tak zwana bestia chroniąca.
Cały proces jest tutaj mocno wydłużony w czasie i sam fakt rozpoczęcia go nie oznacza, że musimy zacząć oszczędzać na samochód dla niej, ale mniej więcej za rok będziemy mogli zacząć się martwić.
Najpierw mój mąż zajął się stroną formalną, ustalił spotkanie i skompletował wymagane dokumenty, a ja miałam "tylko" jej towarzyszyć w egzaminie teoretycznym.
I ja głupia baba dałam się wrobić, dodatkowo mężuś uszczęśliwił mnie informacją, że Amerykanie twierdzą, że wolą leczenie kanałowe, niż załatwiać cokolwiek w urzędzie komunikacyjnym.
Ta informacja powinna była mi dać do myślenia i zastosowania wszystkich możliwych form szantażu, żeby szanowny małżonek się pofatygował z nami, zagapiłam się i mogę teraz tylko wymyślić odpowiednią serię tortur dla męża-cwaniaka.
Rzeczywistość bowiem przerosła nasze, (moje i córki), skromne siły, o wyobraźni nie wspominając.
Na coś takiego nie można być przygotowanym, można tylko potem do siebie dochodzić.
Wielki urząd, okienka, numerki, urzędnicy, tłum desperatów i do kompletu dwie naiwne sierotki czyli my.
Najpierw córka miała przejść kompletowanie dokumentów, potem badanie wzroku, potem egzamin, a jeszcze potem dostać rozpiskę o jazdach, testach itd.
Ja zamierzałam się załapać na krzywy ryj i załatwić sobie prawo jazdy dla nieprowadzących samochód.
Tak, takie coś istnieje rownież u nas w kraju i nazywa się dowód osobisty.
Naprawdę myślałam, że najłatwiejszy będzie proces weryfikacji danych osobowych.
Okazuje się, że paszport, legitymacja szkolna i świadectwo urodzenia tłumaczone przysięgle na angielski nie wystarczyło.
Do kompletu prawdopodobnie powinnam była donieść zdjęcia USG, jak byłam w ciąży.
Można powiedzieć, że poległyśmy na pierwszej przeszkodzie, bo bez tego nie zgodzili się na przeprowadzenie testu oraz na dostarczenie dodatkowego papierka za parę dni.
Okazało się, że szkoła musi wystawić dodatkowy dokument, niezwykle tajemniczy, w kopercie, jak za czasów średniowiecza, zapieczętowaną pieczęcią, której nie mogę złamać, bo muszą ją złamać w biurze do spraw komunikacji obowiązkowo.
Ta gorsza część mnie miała ochotę zacząć łamać co poniektórych urzędników też osobiście i też w średniowiecznym stylu.
Jakaś taka krwiożercza się zrobiłam, mimo tej ortezy, ale przynajmniej nie próbowałam nikogo kopać.
Moje biedne dziecko bo ciężkim dniu w szkole, nastawione na egzamin lekko się podłamało.
Wzdychając cieżko, (w duchu), ruszyłam na podbój okienek w celu zdobycia amerykańskiego dowodu mojego istnienia.
Okazało się, że też mi brakuje papierka, który jest praktycznie przepisaniem danych z paszportu i rachunków które są obowiązkowe, bo tylko one są dowodem, że mieszkam tam, gdzie mieszkam, a nie pod mostem.
Rachunki bowiem, które dostarczyłam zawierały błąd w nazwisku, (przestawiona jedna litera).
Wyjaśniając temat dogłębnie, w Stanach nie wystarczy posiadać umowę dotycząca wynajmu domu, czy mieszkania, ani nawet w nim uczciwie mieszkać i płacić, to rachunki są najważniejszym i ostatecznym dowodem.
I o ile mogłam jakoś załatwić pierwszy papierek w miarę szybko, to poprawy rachunków z kilku, ostatnich miesięcy niestety nie.
I tak okazało się, że nic nie załatwiłyśmy, wróciłyśmy do domu mocno zdegustowane, wymięte i złe.
Mówiąc szczerze nie wiem, czy Amerykanie faktycznie wolą kanałowe leczenie, ale wierzę, że mogą mieć problemy z agresywnym zachowaniem i dlatego są wysyłani na obowiązkową terapię.
Po tym upojnym popołudniu, pełnym absurdów, może niekoniecznie miałam ochotę na dentystę i może nie byłam nawet specjalnie zainteresowana potencjalnym mordobiciem, ale wyobrażam sobie, że jakbym na przykład była sfrustrowanym, stukilowym mięśniakiem to mogłoby być bardziej rozrywkowo.
No ale, czy napakowani siłacze posiadają słowiański wdzięk, urok i czar ?
Patriotycznie stwierdzam, że rodacy, oczywiście, że tak !
He, he, niektorzy (ponad) stukilowi faceci tez ów słowiański urok i czar posiadają :-) - wiesz kogo mam na mysli. Ale dla pocieszenia Ci powiem, ze ten czar na służbistki (sluzbistow) z DMV kompletnie nie dziala...
OdpowiedzUsuń