sobota, 1 września 2018

Słowiański urok w ortezie, czyli warsztat samochodowy

Zaczynając w tonie geriatrycznym, moje kolano dało mi niedwuznacznie do zrozumienia, że parę dni w ortezie to zdecydowanie za mało. 
Najwyraźniej miało rownież całkowicie odmienne niż ja zdanie co do chodzenia, a zwłaszcza ruchów rotacyjnych, bo lekko się pode mną znowu wygięło (boleśnie niestety). 
Karnie włożyłam ortezę i staram się kuśtykać z godnością i słowiańskim powabem.

Powab był mi bardzo potrzebny bo nasz samochód zaczął kaprysić. W dobie kiedy komputer samochodowy usłużnie informuje, że coś źle działa albo nie działa w ogóle, powinno być łatwiej, a jakoś niestety nie jest.

Każdy komputer lubi przesadzać, nic dziwnego, że panuje lekka paranoja, że kiedyś nasz świat przejmie sztuczna inteligencja.

Kiedyś na przykład mój szanowny małżonek, spędził upojne popołudnie latając dookoła samochodu, bo komputer informował go uparcie, że nie ma powietrza w jednym kole, albo wręcz nie ma koła.
Opona była, całkowicie sprawna, chociaż żeby być pewni sprawdziliśmy wszystkie, profesjonalnie (to w ramach odpowiedzialności rodzicielskiej).

I oto wczoraj podczas jazdy na obowiązkowe zakupy spożywcze, najpierw pedał gazu przestał działać, a komputer pokładowy radośnie poinformował, że układ napędowy nie działa, w wolnym tłumaczeniu, silnik do wymiany, ewentualnie coś innego, tak czy siak trzeba będzie płakać i płacić.

Nie zaczęliśmy płakać, chociaż mam takie niejasne wrażenie, że gdyby wypadało to mąż uroniłby łezkę. W Stanach jest długi weekend, ze względu na święto pracy, mieliśmy się gdzieś rozerwać, a tu klops bez gazu w dodatku.

Rano mąż zrobił drugie podejście i znowu po paru minutach sytuacja się powtórzyła, samochód ewidentnie nie miał ochoty na żadne jazdy.
W desperacji małżonek znalazł warsztat kompatybilny z marką samochodu, bo nie wiem dlaczego bardziej uniwersalni mechanicy wyginęli (przynajmniej w okolicy).

Następnie perfidnie wykorzystał słowa przysięgi małżeńskiej: "i że cię nie opuszczę" i zażyczył sobie mojego towarzystwa w warsztacie. Ponieważ na samochodach się nie znam, ani ich nie prowadzę, liczył na mój powab i czar uzupełniony polskim rozsądkiem.

Co ciekawe przez cały czas podróży samochodzik sprawował się jak złoto, żadnych problemów, ani mrożących krew w żyłach komunikatów.

Uległam i pojechałam, po drodze na szybko zbierałam dane techniczne, żeby przynajmniej sprawiać wrażenie, że cokolwiek kojarzę, a nie jestem klasyczną ofermą, która jest gotowa zastawić srebra rodowe tudzież wyskoczyć na wejściu z dużej gotówki, żeby mi zmienili śrubkę lub przetarli lusterko.

Dotarliśmy do salonu, połowa, przeznaczona dla jeleni, którzy chcą nabyć wymarzony środek lokomocji za oszczędności życia, druga dla osłów, którzy za reperację są skłonni zapłacić jeszcze więcej.

Na wejściu praktycznie rzucił się na nas sprzedawca, bardzo ciekawe doświadczenie. Myślę, że gdybyśmy chcieli kupić samochód, to mogłabym zażyczyć sobie jak  w filmie "Pretty woman" dowolnej części jego garderoby i bym ją dostała. 

Ekscytacja pana opadła jak pojął istotę problemu i odesłał nas na drugą stronę budynku. Tam niestety nikt się na mnie nie rzucał, tutaj to ja kulejąc wdzięcznie musiałam rzucać się na kogoś w rodzaju szefa mechaników, nazywanego szumnie doradcą.

Starając się nie wyjsć na kompletną ignorantkę, ale asertywną pełną powabu (dojrzałego) Słowiankę, starałam się pana zmiękczyć i przekonać do przejrzenia naszego wozu w ciagu najbliższych dni, a nie tygodni. 
Czas pokaże ile ten mój kulejący powab był wart. Po weekendzie zobaczymy, czy odzyskamy samochód czy trzeba będzie się przestawić na hulajnogi, a w zimie na sanki.

Po powrocie do domu zgarnęłam potomstwo i zasugerowałam im zmianę planów życiowych. 
Moim zdaniem powinni otworzyć restaurację z kateringiem, (nic nie przebije dobrych, tradycyjnych, polskich potraw), tutaj syn ma się starać, skoro chce chodzić na lekcje gotowania, a córka ma otworzyć warsztat samochodowy, tzw. Full wypas, czyli reperacja 7 dni w tygodniu, (te wszystkie nagrody z przedmiotów ścisłych zobowiązują).

W celach praktycznych i rodzinnych mogą połączyć dwie działaności gospodarcze w jedną, nawet już mam slogan reklamowy.

"Twój samochód poinformował cię, że się zepsuł ? Przyjdź, my z nim pogadamy po polsku, szybko zmieni zdanie, a ty zjesz bigos i też zmienisz zdanie o Polakach (dobrowolnie)".

Według moich obliczeń w szybkim tempie zostaną milionerami i zasponsorują starym rodzicom mały domek na Karaibach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz