piątek, 3 sierpnia 2018

Marzenia, czyli co tak naprawdę mi w duszy gra

Trzeba marzyć, całe życie, bez przerwy. Osobiście jestem zdania, że część marzeń należy bezwzględnie spełniać, za wszelką cenę, a część (najlepiej tę mniejszą oczywiście), powinno się pozostawić niespełnioną.

Bo my ludzie jesteśmy takimi dziwnymi stworzeniami, że przy życiu utrzymują nas pragnienia, ale jak już je wszystkie spełnimy to tracimy ochotę do dalszego mierzenia się z rzeczywistością, co niestety nigdy nie wychodzi nam na zdrowie.

Moja prywatna lista marzeń jest bardzo mała, pewnie dla niektórych ludzi okazałaby się żałośnie krótka, ale jak dla mnie wystarczy. 

Od zawsze chciałam mieć dzieci, (niby nic specjalnego, czysta fizjologia, ale powiedzcie to kobietom, które ich mieć nie mogą). 

Dzięki Bogu udało się i w porównaniu do powołania na ten świat dwójki wspaniałych dzieciaków, reszta pragnień była już zdecydowanie mniejszego kalibru. A przynajmniej dużo łatwiejsza do realizacji.

Przez wiele lat marzyłam o wyjeździe do Szkocji, było to jeszcze w latach kiedy paszporty można sobie było obejrzeć tylko w telewizji, a kilty zobaczyć tylko oczami wyobraźni.
Musiało upłynąć wiele lat zanim udało mi się spełnić to marzenie. 

Mój mąż, dla którego z kolei marzeniem było spełnienie mojego marzenia, (tak, zdarzają się jeszcze tacy faceci, ale są już niestety na wymarciu), zorganizował nam podróż po Szkocji samochodem. Zrobiliśmy tysiące kilometrów i tysiące zdjęć. Muszę to kiedyś opisać, jak to się mówi dla przyszłych pokoleń i pokrzepieniu serca (mojego).

Wracając do następnego marzenia na mojej liście były na nim wieloryby. I tu udało nam się je podejrzeć, o czym pisałam wcześniej. Aczkolwiek stwierdziliśmy z małżonkiem, rozwydrzeni sukcesem, że zaszalejemy i spróbujemy zobaczyć też na wolności orki (rekiny sobie odpuścimy).

I w tym momencie mogłabym właściwie stwierdzić, że udało mi się spełnić trzy z moich super życiowych marzeń, a to jest już o trzy więcej niż może powiedzieć większa część populacji na świecie i przestać marzyć, a zacząć się spokojnie starzeć (póki co może raczej tylko duchowo bo jednak bycie kobietą zobowiązuje).

Ale ja jeszcze nie chcę się starzeć, wystarczy, że moje ciało robi to za mnie podstępnie kiedy tracę czujność.

Dlatego też zrobię podejście do jeszcze jednego marzenia. 
Chcę się znaleźć w środku raju na ziemi bez konieczności przenoszenia się na tamten świat.
Sprawdzić, że pewne miejsca to nie są podrasowane sztucznie zdjęcia, ale, że istnieją naprawdę.

Chcę wejść do błękitnej wody, nabrać w ręce białego piasku i wykrzyczeć w lazurowe niebo, że co prawda zajęło mi to trochę czasu, ale wreszcie dotarłam na Karaiby.

2 komentarze:

  1. Ooo, suuuper! Tez spełniłam to marzenie (a w zasadzie spełnił je dla mnie ktos kto wiedział, ze o tym marze - tak, zdarzają sie takie męskie egzemplarze <3 )

    OdpowiedzUsuń