sobota, 4 sierpnia 2018

Rybek i Świnki, czyli trochę problemów wychowawczych

Narady w sprawie wakacji trwają. Emocje skutecznie podgrzewają i tak upalne dni. 
Póki co innego rodzaju atrakcji dostarczają nam nasze zwierzaki czyli Rybek i Świnki.

Nasz Rybek dorósł i wypiękniał. Przede wszystkim zrobił się zdecydowanie większy i jego płetwy i ogon wyglądają jak suknia panny młodej, oczywiście takiej, która preferowałby zaślubiny w głębinach morskich. 

Kończąc z poetyckimi porównaniami zrobił się z niego prawdziwy wodny przystojniak. 
I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie zdecydował, że nadszedł czas na powiększenie rodziny. W związku z tym cały czas buduje gniazda, które ja z równą regularnością usuwam, podczas czyszczenia akwarium. 

Bojowniki chociaż twardziele preferują dość specyficzny model rodziny, mianowicie uwodzą partnerki z dość dużym zaangażowaniem, ale krótko jak przystało na prawdziwych macho, a po złożeniu jajek, żegnają się z żonami i sami zajmują się wychowywaniem potomstwa, należy zaznaczyć, że bardzo troskliwie.

Co ciekawe na tym etapie nikogo nie zjadają (urlop tacierzyński zobowiązuje), ale oczywiście do czasu. W pewnym momencie trzeba młodzież odseparować i puścić ją na szerokie wody. Widzę tu dość duże podobieństwa do naszej kultury.

Mogłabym się złamać i kupić mu towarzysza lub towarzyszkę, gdyby te czarusie bojowniki nie zjadały się lub mnożyły na potegę bez żadnej pośredniej formy kontaktów międzyrybkowych. 
Ponieważ niestety inny wariant nie wchodził w grę nasz Rybek musiał pogodzić się ze spędzaniem życia w pojedynkę.

Chcąc przynajmniej poprawić mu nastrój nowym wystrojem wnętrza, postanowiłam kupić mu dodatkową roślinkę, bo jak wiadomo zielony uspokaja i miałam nadzieje, że dzięki temu może przestanie obsesyjnie robić te bąbelkowe gniazda. 

W sklepie zoologicznym, gdy dumałam nad całą półką rożnych roślinek akwariowych, poznałam bardzo sympatycznego faceta, który również kupował roślinki. 

Dogadaliśmy się, że hodujemy takie same rybki, tylko, że ja okazałam się totalną nowicjuszką, a on starym wyjadaczem bo miał ich kilkanaście, regularnie rozmnażał i nawet miał własny kanał na youtubie. 

Swoją drogą ciekawe, że istnieją setki ludzi, którzy lubią oglądać pływające rybki na youtubie. Ludzkość nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać.

Ignorując kompletnie pracowników, którzy usiłowali mi wepchnąć jakiś zwiędnięty wodorost zasugerował wariant towarzyski dla naszego bojownika, mianowicie Gałęzatkę kulistą. Jest to roślinka, która wyglada jak śmieszna zielona gąbka w kształcie kulki. Poczułam do nich od razu wielką sympatię.

Według nowo poznanego znajomego bojowniki lubią te kulki, wykorzystują je do wypoczynku, okazjonalnych drzemek oraz jako wodne odkurzacze. 
Oczywiście natychmiast zakupiłam dwie i teraz mam nadzieję, że Rybek zajmie się aranżacją, a nie prokreacją.

Z kolei nasze świnki w formie protestu po czasowej rozłące, całą sobą pokazywały, że tylko ewentualna łapówka może naprawić stosunki. W związku z tym udaliśmy się do sklepu zakupić im nowe, milusie materacyki, bo poprzednie już lekko wyleniały. 

W Stanach można takie legowiska kupić praktycznie wszędzie, bo Amerykanie jak już  wielokrotnie pisałam bardzo dbają o swoje psiaki i kociaki. 

Przy kasie obsługiwało nas dwóch sympatycznych chłopaków. Prawdopodobnie z czystej uprzejmości zapytali się czy łóżeczka to dla pieska czy dla kotka. 
Mój mąż też jakiś taki nieżyciowo prawdomówny, radośnie poinformował, że to dla dwóch świnek morskich, (bo cwaniary lubią luksus).

Panowie najpierw się zapowietrzyli, a potem rozjaśnili jak żarówki stuwatowe. 
Jeden (z Peru), stwierdził, że świnki są bardzo smaczne, a drugi dla odmiany określił się jako wielki wielbiciel i w przeszłości posiadacz świnek.

Ponieważ bałam się, że entuzjasta świnek w panierce może ucierpieć w bliskim kontakcie z moją córką (która zdecydowanie nie wykazuje zrozumienia dla tego rodzaju diety), szybko zapytałam skąd pochodzi drugi młodzieniec. 

Okazało się że z Haiti. Na to ja wyszczerzyłam się w radosnym uśmiechu informując, że zawsze tam chciałam pojechać. 
Sprzedawca spojrzał na mnie dziwnie i spytał; „Mój Boże naprawdę ?”
Lekko się zdziwiłam, ale po roku w Stanach już trochę się otrzaskałam z różnymi, dziwnymi reakcjami tubylców.

Dopiero po wyjściu ze sklepu uświadomiłam sobie, że prawdopodobnie na skutek upału i braku snu pomyliłam Haiti z Hawajami.

2 komentarze: