Chwilowo na szczęście w moim życiu nie dzieje się nic co mogłoby skłonić do płaczu, depresji, tudzież nostalgicznych rozmyślań, w związku z tym postanowiłam tak sobie poplotkować na wakacyjnym luziku.
Świetliki świecą pupami, jest to fakt, który sprawdziłam empirycznie. Jeden uprzejmie zaświecił kuperkiem siedząc mi na dłoni. Uczucie bardzo fajne, polecam, oczywiście bez stosowania przemocy.
Amerykańskie świetliki mają charakterek celebrytów i lubią obdarzać nas, zwyczajnych śmiertelników swoim blaskiem bez ograniczeń.
Proszę jakie ja przeżywam tu ciekawe momenty.
Parę dni temu na przykład była burza. Burze jako takie są tu ostatnio codziennie, także zaczynam mieć pojęcie jak to jest przebywać w dżungli amazońskiej (zdecydowanie przereklamowane).
Za to świetliste, żeby nie powiedzieć ogniste pioruny już zdarzają się rzadko i właśnie jeden z nich walnął w największe drzewo w naszym ogrodzie z takim hukiem, że szybko przeliczyłam wszystkich członków rodziny, szcześliwie byli w środku i dzięki Bogu to wielkie drzewo (ok. 35 metrów), nie zwaliło nam się na głowy.
Za to świetliste, żeby nie powiedzieć ogniste pioruny już zdarzają się rzadko i właśnie jeden z nich walnął w największe drzewo w naszym ogrodzie z takim hukiem, że szybko przeliczyłam wszystkich członków rodziny, szcześliwie byli w środku i dzięki Bogu to wielkie drzewo (ok. 35 metrów), nie zwaliło nam się na głowy.
A mogło zabić, całkiem jak w tym kawale o Stalinie. Tak na poważnie to naprawdę mieliśmy szczęście, bo ten piorun walnął centralnie w drzewo z ogromną siłą, a parę miesięcy temu widziałam jak o połowę mniejsze drzewo po podobnej burzy zrujnowało kawałek domu na naszej ulicy.
Rożne pioruny w życiu słyszałam i widziałam, ale ten był naprawdę przerażający, ale ponieważ planujemy szalone wakacje postanowiłam ignorować takie drobiazgi jak klęski żywiołowe, zbiorowy i mocno zorganizowany atak mrówek na nasze domostwo oraz dziwne odgłosy dochodzące z krzaków w naszym ogrodzie.
Co do odgłosów to na 99 procent jest to para szopów, która pilnie potrzebuje terapii małżeńskiej, ale zajmę się tym później.
Co do innych ciekawych momentów to cofnę się trochę w czasie do filmów akcji.
Kto z mojego pokolenia zachwycał się Arnoldem lub Sylvestrem Stallone ? Bądźmy szczerzy, wszyscy. Nie zachwycali się tylko ci, którzy nie mieli dostępu do pirackich kaset video.
W tych filmach panowie tłukli solidarnie złych gości z takim zacięciem, że przelatywali przez ściany, nie tracąc oczywiście nic ze swojego męskiego magnetyzmu i idealnej fryzury.
Mury się waliły, a nam widzom (płeć dowolna), rosły serca patrząc na muskuły i męstwo bohaterów.
No tak, to teraz troszeczkę zniszczę te wspomnienia z młodości, otóż moje dziecko (starsze), poszło sobie z wizytą do kolegi.
Kumpel wraz z rodziną zamieszkuje dom (przyzwoity zaznaczam nie namiot).
W ferworze ożywionej rozmowy córka dość gwałtownie cofnęła rękę i wybiła łokciem dziurę w ścianie na wylot.
Co ciekawe ściana ucierpiała dużo bardziej niż moje dziecko, które poniosło głownie straty moralne, bo jak tu na pierwszej wizycie zamiast subtelnego kwiatuszka robić za buldożer rozwalający ścianę ?
To tyle w temacie wytrzymałości ścian i muskułów (dla wyjaśnienia, muskułów moje dziecko nie posiada, a subtelność jak najbardziej).
Na szczęście kolega tudzież jego rodzice okazali się ludźmi normalnymi i nas nie pozwali. Już sam fakt, że dopuszczałam taką możliwość pokazuje jak mimo wszystko pomału chcąc nie chcąc asymiluję się z otoczeniem. Kto wiem może kiedyś sama kogoś pozwę ?
Teraz nadeszła pora na relaks. Szykujemy się na wakacje w kilka rożnych miejsc, żeby wreszcie coś w tej Ameryce pozwiedzać i wnukom w przyszłości truć jak to babcia z dziadkiem podbijała dziki świat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz