środa, 20 czerwca 2018

Odsłona trzecia, czyli włosy

Wszystko zaczęło się od przygotowań do wielkiego występu szkolnego mojego syna. 
Cześć wokalna, przebiegała według planu, gorzej było ze stroną estetyczną. 
Mianowicie mój potomek zaczął wyglądać jak koczkodan i to taki z rockową przeszłością. 

Z uporem maniaka twierdził, że zapuszcza włosy, ścięcie dopuszczał w bliżej niesprecyzowanej przyszłości. 
Kiedy jego fryzura zaczęła wyglądać, jakby piorun strzelił w szczypiorek, podjęliśmy działania rodzicielskie. 
Dziecko na skutek argumentów, że czeka go występ sceniczny podporządkowało się brutalnym prawom show-biznesu.

Bezpośrednim rezultatem tej decyzji była wizyta w salonie fryzjerskim. 
Należy tu dodać, że mój mąż przez ostatni rok, przetestował rożne salony, wybrał sobie mały, sympatyczny salonik niedaleko domu i regularnie tam chodził.

I tak oto pewnego pięknego, słonecznego poranka parę dni temu znaleźliśmy się w salonie fryzjerskim. Synem zajął się pan w typie Włocha, chociaż zrozumiałam, że raczej podawał się za Francuza.

Nasz rodzinny artysta zażyczył sobie elegancką fryzurę, najchętniej z jeżykiem. Skorygowałam, że ma to być elegancka fryzura z jeżykiem, ale wersja super krótka.

Pan rozpoczął działania, a do mnie wystartowała pani, która zajmowała się żeńską częścią klienteli. Na mój widok wyprostowała się, po czym jednym susem mnie dopadła, złapała pełną garść włosów i rozpoczęła inspekcję, całkowicie ignorując, moją osobę niejako przynależną do włosów. 

Bałam się ruszyć bo wolałam zostawić włosy na głowie, a nie w jej ręce. Najwyraźniej zarówno ilośc jak i jakość moich włosów spełniły oczekiwania pani fryzjerki (pewnie gorzej z kolorem), bo rzeczowym tonem zapytała: "kto mnie strzyże". 

A ja trąba prawdomówna grzecznie odparłam, że sama się strzygę, bo istotnie ostatnio jakoś tak się złożyło.

Pani usadziła mnie przed lustrem i stwierdziła, że tak nie może być i że ja muszę jej dać szansę, bo ona ma wizję jak ze mnie zrobić kobietę światową, wręcz cudo chodzące. Najwyraźniej też wyglądałam jak koczkodan, tylko wersja bardziej antyczna.

I może zwyciężyłby mój sceptycyzm, i jakoś bym doczekała do wizyty w zakładzie fryzjerskim w Polsce, ale sama już od jakiegoś czasu patrzyłam na to co wyczyniają moje włosy z rosnącym przerażeniem.

Pani przysięgła, że sobie z nimi poradzi i umówiłyśmy się na metamorfozę. 
W międzyczasie syn dzięki golarce elektrycznej i stalowej konsekwencji pana fryzjera z jaskiniowca przeistoczył się w maklera z Wall Street i mogliśmy ruszać dalej.

W oznaczonym dniu karnie, z duszą we włosach stawiłam się w celu przeprowadzenia wielkiej zmiany.
Nie wiem czego oczekiwałam i na swoje usprawiedliwienie mogę tylko stwierdzić, że kobiety tak czasami mają, że wierzą, że zmiana fryzury zmieni bieg wszechświata (czasami działa).

Pani fryzjerka rozpoczęła starania, wkładała wręcz w to całą swoją duszę i umiejętności. 
Co ciekawe tylko ociupinkę przycięła mi grzywkę, zostawiając resztę włosów i zajęła się ujarzmianiem.

Przedyskutowała ze mną swoją wizję, która brzmiała dość sensownie. Mianowicie chciała spacyfikować pasmo włosów bliżej twarzy, żebym nie robiła za klacz galopującą (chociaż może nie przesadzajmy z tym galopem).

W tym celu wysmarowała mi wspomniane pasemko czymś tajemniczym, mocno kleistym i śmierdzącym, chwilę odczekała, wysuszyła, zabroniła mi się myć dwa dni (na szczęście tylko głowę) i kazała się podziwiać w lustrze.

Spojrzałam w lustro, wyglądałam jakby mnie krowa oblizała i to wielokrotnie, w dodatku z dużym zaangażowaniem.

W salonie oczywiście wszyscy się solidarnie zachwycili moim, nowym wizerunkiem kobiety światowej, gorzej ze mną. Najwyraźniej widziałam inny kawałek świata.

W domu córka na mój widok lekko zbladła, zrozumiałam, że trzeba działać. Ignorując polecenia pani fryzjerki zmyłam z siebie 90 procent lepkiego paskudztwa. 

Zaczęłam wyglądać trochę lepiej, już jakby krowa liznęła mnie raz, ale za to solidnie. 
W momencie jak zaczęłam się zastanawiać, czy by jednak całkiem nie umyć głowy i tym samym zrujnować mój potencjalnie nowy wizerunek uświadomiłam sobie, że czas lecieć do szkoły na klasowe pożegnanie.

To co działo się w szkole i potem w szpitalu pisałam wcześniej. Ponieważ córka cały czas jeszcze walczyła z egzaminami końcowymi, odesłałam ją do domu i do szpitala pojechałam sama z synem.

Po powrocie na łono rodziny ani nie czułam się sobą, ani nie wyglądałam jak ja. 
Spojrzałam w lustro, widziałam szczury wyglądające zdrowiej i bardziej elegancko.
Co prawda z lekkim poślizgiem, ale umyłam głowę (została mi mała falka na pocieszenie). 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz