Wszystko zaczęło się od przygotowań do wielkiego występu szkolnego mojego syna.
Cześć wokalna, przebiegała według planu, gorzej było ze stroną estetyczną.
Mianowicie mój potomek zaczął wyglądać jak koczkodan i to taki z rockową przeszłością.
Z uporem maniaka twierdził, że zapuszcza włosy, ścięcie dopuszczał w bliżej niesprecyzowanej przyszłości.
Kiedy jego fryzura zaczęła wyglądać, jakby piorun strzelił w szczypiorek, podjęliśmy działania rodzicielskie.
Dziecko na skutek argumentów, że czeka go występ sceniczny podporządkowało się brutalnym prawom show-biznesu.
Bezpośrednim rezultatem tej decyzji była wizyta w salonie fryzjerskim.
Należy tu dodać, że mój mąż przez ostatni rok, przetestował rożne salony, wybrał sobie mały, sympatyczny salonik niedaleko domu i regularnie tam chodził.
I tak oto pewnego pięknego, słonecznego poranka parę dni temu znaleźliśmy się w salonie fryzjerskim. Synem zajął się pan w typie Włocha, chociaż zrozumiałam, że raczej podawał się za Francuza.
Nasz rodzinny artysta zażyczył sobie elegancką fryzurę, najchętniej z jeżykiem. Skorygowałam, że ma to być elegancka fryzura z jeżykiem, ale wersja super krótka.
Pan rozpoczął działania, a do mnie wystartowała pani, która zajmowała się żeńską częścią klienteli. Na mój widok wyprostowała się, po czym jednym susem mnie dopadła, złapała pełną garść włosów i rozpoczęła inspekcję, całkowicie ignorując, moją osobę niejako przynależną do włosów.
Bałam się ruszyć bo wolałam zostawić włosy na głowie, a nie w jej ręce. Najwyraźniej zarówno ilośc jak i jakość moich włosów spełniły oczekiwania pani fryzjerki (pewnie gorzej z kolorem), bo rzeczowym tonem zapytała: "kto mnie strzyże".
A ja trąba prawdomówna grzecznie odparłam, że sama się strzygę, bo istotnie ostatnio jakoś tak się złożyło.
Pani usadziła mnie przed lustrem i stwierdziła, że tak nie może być i że ja muszę jej dać szansę, bo ona ma wizję jak ze mnie zrobić kobietę światową, wręcz cudo chodzące. Najwyraźniej też wyglądałam jak koczkodan, tylko wersja bardziej antyczna.
I może zwyciężyłby mój sceptycyzm, i jakoś bym doczekała do wizyty w zakładzie fryzjerskim w Polsce, ale sama już od jakiegoś czasu patrzyłam na to co wyczyniają moje włosy z rosnącym przerażeniem.
Pani przysięgła, że sobie z nimi poradzi i umówiłyśmy się na metamorfozę.
W międzyczasie syn dzięki golarce elektrycznej i stalowej konsekwencji pana fryzjera z jaskiniowca przeistoczył się w maklera z Wall Street i mogliśmy ruszać dalej.
W oznaczonym dniu karnie, z duszą we włosach stawiłam się w celu przeprowadzenia wielkiej zmiany.
Nie wiem czego oczekiwałam i na swoje usprawiedliwienie mogę tylko stwierdzić, że kobiety tak czasami mają, że wierzą, że zmiana fryzury zmieni bieg wszechświata (czasami działa).
Pani fryzjerka rozpoczęła starania, wkładała wręcz w to całą swoją duszę i umiejętności.
Co ciekawe tylko ociupinkę przycięła mi grzywkę, zostawiając resztę włosów i zajęła się ujarzmianiem.
Przedyskutowała ze mną swoją wizję, która brzmiała dość sensownie. Mianowicie chciała spacyfikować pasmo włosów bliżej twarzy, żebym nie robiła za klacz galopującą (chociaż może nie przesadzajmy z tym galopem).
W tym celu wysmarowała mi wspomniane pasemko czymś tajemniczym, mocno kleistym i śmierdzącym, chwilę odczekała, wysuszyła, zabroniła mi się myć dwa dni (na szczęście tylko głowę) i kazała się podziwiać w lustrze.
Spojrzałam w lustro, wyglądałam jakby mnie krowa oblizała i to wielokrotnie, w dodatku z dużym zaangażowaniem.
W salonie oczywiście wszyscy się solidarnie zachwycili moim, nowym wizerunkiem kobiety światowej, gorzej ze mną. Najwyraźniej widziałam inny kawałek świata.
W domu córka na mój widok lekko zbladła, zrozumiałam, że trzeba działać. Ignorując polecenia pani fryzjerki zmyłam z siebie 90 procent lepkiego paskudztwa.
Zaczęłam wyglądać trochę lepiej, już jakby krowa liznęła mnie raz, ale za to solidnie.
W momencie jak zaczęłam się zastanawiać, czy by jednak całkiem nie umyć głowy i tym samym zrujnować mój potencjalnie nowy wizerunek uświadomiłam sobie, że czas lecieć do szkoły na klasowe pożegnanie.
To co działo się w szkole i potem w szpitalu pisałam wcześniej. Ponieważ córka cały czas jeszcze walczyła z egzaminami końcowymi, odesłałam ją do domu i do szpitala pojechałam sama z synem.
Po powrocie na łono rodziny ani nie czułam się sobą, ani nie wyglądałam jak ja.
Spojrzałam w lustro, widziałam szczury wyglądające zdrowiej i bardziej elegancko.
Co prawda z lekkim poślizgiem, ale umyłam głowę (została mi mała falka na pocieszenie).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz