środa, 20 czerwca 2018

Odsłona pierwsza, czyli ręka

Po upojnym poranku u fryzjera, o którym będzie potem, pędziłam do szkoły syna na końcowe spotkanie z klasą, nauczycielem i rodzicami (o tym też trochę pózniej).

Towarzyszyła mi córka, która zapałała chęcią zobaczenia na własne oczy amerykańskiej rzeczywistości podstawówkowej od środka. 
Kiedy praktycznie wchodziłyśmy w podwoje szkoły, odebrałam telefon, ze szkoły właśnie, że mam pilnie odebrać syna od pielęgniarki. 
Z rozmowy z Pańcią, wynikało, że dzieciak coś ściemnia i nic się nie dzieje.

Średnio uspokojona takim postawieniem sprawy, ale jednocześnie jakoś specjalnie nie poruszona wpadłam do nory smoczycy, czyli pielęgniarki. 


O tej kobiecie można powiedzieć tylko jedną, dobrą rzecz, mianowicie odchodzi w tym roku na emeryturę.

I dla ścisłości dodam, jest to zdanie matek (wszystkich narodowości), z którymi na jej temat rozmawiałam. 

Nie przeczuwając tragedii weszłam do pokoju i zobaczyłam mojego syna brudnego, zapłakanego z workiem lodu na łokciu. 
I to był ten moment kiedy zaczęło mi się robić niedobrze.


Pańcia lakonicznie stwierdziła, że upadł, no tak powinnam się cieszyć bo mogli go pobić.

Nie chcąc mordować kretynki na dwa dni przed emeryturą, opuściłam leże potwora i chciałam pędzić od razu do lekarza, ale syn ogarnął się i zaciągnął nas siłą na spotkanie klasowe.


Ze spotkania wyszliśmy w połowie, lód sie roztopił, a ja nerwowo nie wytrzymałam.

Przechodząc do meritum tej historii czyli poszkodowanej ręki, okazało się, że podczas gry w piłkę, (mocno kopaną), doszło do kolizji, w wyniku której mój syn upadł tak niefortunnie, że ręka upadła najpierw, a on całym ciałem na nią, w dodatku wykręcając ją i lądując na plecach. 

Chwilę zajęło mi wyobrażenie sobie upadku, a potem zrobiło mi się jeszcze bardziej niedobrze, bo okazało się, że nie może ruszać żadnym palcem ani nadgarstkiem (a ta krowa okładała mu lodem łokieć).

Dziękując w myślach Sile Opatrzności, że miałam przy sobie karty ubezpieczenia, ruszyłam zmierzyć się z następną szpitalną traumą. I tu okazało się, że jak po dotarciu do odpowiedniej kliniki, od razu na wstępie wszystkich poinformowałam, że syn miał wypadek w szkole, zostałam od razu skreślona z listy podejrzanych.

No i dobrze bo tym razem mogłabym faktycznie komuś przywalić. 


Po wypełnieniu jak zwykle stosu papierków oraz przekonaniu pani w recepcji, że ja jednak lepiej niż ona wiem jak się pisze moje nazwisko, usadzili nas w poczekalni w oczekiwaniu na rentgen.

Wtedy trochę ochłonęłam z pierwszego szoku i ogarnęłam pociechę matczynym spojrzeniem, skonstatowałam, że jest brudny jak świnia.

Zapytałam grzecznie o łazienkę (damską, była pusta), zawloklam poszkodowanego, wymyłam mu ręce, spojrzałam przy okazji w lustro, (stwierdziłam, że to nie był dobry pomysł) i wróciliśmy do poczekalni. 

A tam czekała już na nas już Pańcia (miałam farta, że bez ochrony), bo okazało się, że mój syn jest za duży, żeby z nim wchodzić razem do toalety. Na moje pytanie jak sam miał sobie umyć nieruchomą rękę, (do pełni szczęścia prawą), o lewej, zdrowej nie wspominając Pańcia tylko na mnie spojrzała, wrogość, podejrzliwość i coś obrzydliwego wręcz z nie parowało.

To był ten moment kiedy przestałam się martwić, że kogoś palnę, a zaczęłam się zastanawiać, czy autentycznie mnie nie trafi jakiś szlag i to ja będę potrzebować pilnie pomocy lekarskiej.

Na szczęście dla wszystkich zainteresowanych nadbiegła pielęgniarka i zgarnęła nas do osobnego pokoju. A potem już standard: lekarz, zdjęcie, lekarz. Po tym jak widziałam minę lekarza jak badał nadgarstek mojego dzieciaka, to autentycznie przybyło mi kilka siwych włosów.

Pan doktor najpierw się zasępił, a po obejrzeniu zdjęcia powiedział, że dobra nowina jest taka, że on widocznych złamań nie widzi, ale według niego jest poważnie uszkodzona cześć nadgarstka i prawdopodobne złamanie wewnętrzne, a to z kolei można określić tylko badaniem rezonansem magnetycznym. 
Póki co fachowo wstawił całą rękę, łącznie z łokciem w gips i zawiesił na temblaku. 

Następnie uszczęśliwił mnie faktem, że leci sprawdzić, czy mój ubezpieczyciel wyrazi zgodę na rezonans, bo jak tak to załatwia termin, a jak nie to żegnaj Gienia.

Wrócił szybko z terminem badania (dzięki czemu obyło się bez dodatkowych, potencjalnych uszkodzeń ciała, tym razem lekarza).

Na rezonans załapaliśmy się na następny dzień i tu już mógł mi towarzyszyć mąż. 
To co przeżyliśmy pod gabinetem wiedzą wszyscy rodzice, opuszczę szczegółowy opis. 

Najlepiej scharakteryzuje sytuację stwierdzenie małżonka, który w pewnym momencie zapytał czy ja się dobrze czuję, bo jakoś mi kolory uciekły zostawiajac głownie szary.

Wynik był po paru godzinach i to jest jedna z rzeczy, która naprawdę mi się tutaj podoba, mianowicie lekarz podał mi wynik badania przez telefon. 

Okazało się, że nadgarstek nie został złamany, ale solidnie uszkodzony. 
Pan doktor zaordynował trzymać rękę w gipsie  do piątku, a potem wstawi ją w ortezę, na jak długo nie wiadomo.



Pół roku temu jak lecieliśmy do Polski córka miała w ortezie nogę, a teraz syn będzie miał rękę.

Jeszcze trochę takich wrażeń, a mnie się przyda rozrusznik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz