Ostatnio wdrażam się dość intensywnie w historię Stanów Zjednoczonych. Chciałabym zaznaczyć, że komentuję wrażenia na bieżąco. Być może za jakiś czas moje odczucia ulegną zmianie, wtedy wszystko pokornie sprostuję i odszczekam. Póki co warczę.
Dziwnie jest "uczyć się" historii innego kraju przebywając w nim (dodatkowo kiedy proces edukacyjny zdecydowanie mam już za sobą), zwłaszcza jak są to Stany.
Co by nie mowić ich historia jest krótka i choć bogata w rożne wydarzenia (głownie wojny niestety), to jednak od europejskiej różni się bardzo.
I jakby to nie zabrzmiało melodramatycznie myślę, że brakuje jej po prostu korzeni.
Nie ma tu zabytków liczących tysięcy lat ani silnych więzi z Europą, która bez względu na to czy to się to komuś podoba czy nie dla większości Amerykanów jest właściwym krajem pochodzenia i jako taki zasługuje na szacunek, a nie ignorancję.
A ponieważ tubylcy muszą się skupić historycznie tylko na ostatnich kilkuset latach mogą to zainteresowanie rozciągać do granic wytrzymałości (głównie mojej).
Uczciwie przyznaję, że nie pałam dziką chęcią do poznawania historii Ameryki aż tak dogłębnie (wiedza, którą wyniosłam ze szkoły zupełnie mi wystarcza), ale po prostu nie mam wyjścia. Trzeba bowiem poszerzać horyzonty synowi, który ze względu na ciągłe braki językowe potrzebuje pomocnej dłoni.
Wyrwany z nauki o dynastiach królewskich musi się zachwycać kijem wbitym w ziemię lub drzewem w Bostonie, pod którym rodziła się w bólach amerykańska wolność.
Często powątpiewam czy doszło do szczęśliwego rozwiązania.
I tak chcąc nie chcąc, (raczej bardzo nie chcąc), nurzam się w literaturze amerykańskiej. Zauważyłam, że Amerykanie lubią robić dużo rzeczy z wyprzedzeniem, czasami sporym. I to tyczy się praktycznie wszystkich sfer życia, szkoła też się na ten system załapuje.
Po wakacjach głównym tematem przewodnim na lekcjach będzie historia Ameryki, w związku z tym już od paru miesięcy dzieciaki czytają lektury wprowadzające je w temat.
Żeby było jeszcze bardziej patriotycznie dodatkowo są oczywiście standardowe, obowiązkowe teksty typowo historyczne przybliżające temat w sposób fachowy.
Przyznaję bez bicia wolałabym robić cokolwiek innego (kopać rowy na przykład), czytanie tych światłych mądrości wywołuje u mnie senność na zmianę z irytacją.
Przede wszystkim wszystkie lektury są koszmarnie nudne, poważne i jednotorowe. Ile można czytać o głodujących emigrantach, przeprawiających się przez Ocean w poszukiwaniu lepszego jutra ? Okazuje się, że można cały rok.
Możliwe, że dramatyczne historie, w których średnio połowa bohaterów ginie na morzu, a druga zanim dojdzie do siebie, przeżywa wszystkie plagi egipskie, pobudzają ducha patriotycznego i ogólną empatię, ale nie jestem przekonana czy dla dzieciaków to nie jest jest jednak trochę za dużo.
Przynajmniej raz na jakiś czas powinna być jakaś przerwa od tego patosu. Skoro te książki dołują mnie to nie wierzę, że stanowią jakąś super rozrywkę dla dzieci. A tu czytać trzeba, nie ma łatwo i jeszcze co gorsze należy się nimi bezwarunkowo zachwycać.
Tutaj trochę zacznę nieśmiało porównywać szkoły polskie i amerykańskie pod kątem merytorycznym. Ponieważ kocham czytać od zawsze, zdecydowanie mogę stwierdzić, że zakres lektur szkolnych w Polsce jest zdecydowanie ciekawszy i bardziej zróżnicowany.
Mimo, iż wiem, że nasza młodzież jęczy nad Mickiewiczem i ogólnie miga się jak może od czytania, preferując ekranizacje i streszczenia, jestem zdania, że ich spojrzenie na świat po ukończeniu szkoły mimo wszystko przewyższa amerykańskie.
Przysypiając podczas czytania o zmaganiach pielgrzymów z żywiołami tudzież z własną głupotą, ożywiam się jak zaczynają pisać o Indianach, (których od dzieciństwa darzę niesłabnącym podziwem, uczuciem i ogólnym zachwytem).
Jak na razie twórcy amerykańskich dzieł historycznych wykazują odrobinę przyzwoitości, sugerując, że wojnę z Indianami to jednak rozpętali koloniści, aczkolwiek Indianie nie wiadomo dlaczego ośmielili się brutalnie walczyć o własne ziemie i wolność.
No tak, taka ciekawostka kulturowa powinni byli od razu karnie dać się wybić lub zamknąć w rezerwatach jak zwierzęta.
Od zawsze było wiadomo, że Ameryka to ziemia obiecana emigrantów. Kraj możliwości, wolności, gdzie każdy znajdzie dla siebie bezpieczną przystań.
Tym bardziej teraz czytając te wszystkie szkolne mądrości nie rozumiem skąd w tym kraju jest tyle dyskryminacji, rasizmu i dumy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz