sobota, 28 kwietnia 2018

Karczowanie, czyli witaj wiosno

Muszę podsumować zimę, żeby już więcej o niej nie truć (przynajmniej przez najbliższe parę miesięcy). Ledwo ją przetrwałam. Stwierdzenie, że nie było mi łatwo, byłoby niedopowiedzeniem roku. 

Jak się zaczynała, wiedziałam, że może być ciężko, ale nie przypuszczałam, że tak bardzo. Było bardzo zimno (z naciskiem na bardzo), śnieżnie, wietrznie chociaż naprawdę pięknie. 

Ostatnio tak piękne widoki ośnieżonych drzew i całej reszty widziałam w dzieciństwie, no i oczywiście w górach, ale że jestem typem zdecydowanie morskim, a nie górskim to było to dawno, dawno temu.

Największym problemem, była długość trwania tego zjawiska pogodowego. Piękna jesień skończyła się w listopadzie, a prawdziwa wiosna zaczęła pod koniec kwietnia. To prawie pół roku, nawet jak na drzemkę wyjątkowego śpiocha niedźwiedzia to długo. I tu jak zawsze sprawdziły się najprostsze rozwiązania. Nie wiem jak przetrwałabym ten mroźny czas bez kominka.

Razem ze wzrostem temperatur, zaczęliśmy uaktywniać się ogrodowo. Największym zaskoczeniem sezonu okazał się mój syn. 

Wyedukowany w szkole, że należy ratować planetę, przyszedł i oznajmił, że w naszym ogrodzie dopuściliśmy do wręcz haniebnego zaniedbania. Mianowicie znalazł kawałek nieużytku i zamierza zagospodarować wspomniany grunt. Ścierpłam wewnętrznie, bo wizje mojego potomka, dotyczące zagospodarowania terenu były mocno rolniczo-praktyczne. 

Projekt mojego dziecka był w stu procentach warzywny, przewijały się w nim nawet, o zgrozo ziemniaki. Warzywa nijak nie komponowały się z moją wizją czarodziejskiego ogrodu, ale ponieważ kocham moje dzieci dałam się zaciągnąć do wybranego miejsca, które faktycznie okazało się nieprzyzwoicie zaniedbane.

Kawałek wyschniętej ziemi pod płotem, z której całkiem niemalowniczo sterczało kilka zdechłych, zaduszonych resztek jakiś krzaków. Wzięłam problem na klatę, zgodziłam się co do zmian i rozpoczęliśmy proces odnowy biologicznej nieużytku, który odtąd miał się nazywać prywatnym ogródkiem syna.

Moje doświadczenia rolnicze są zerowe, największym przedsięwzięciem i osiągnięciem w tej dziedzinie, w moim życiu, było zasadzenie kwiatków na tarasie w kraju, w skrzynkach.
A ponieważ jeszcze mnie nie dopadła demencja (mam nadzieję), błysnęłam intelektem i wydedukowałam, że najpierw usuniemy wiechcie, potem użyźnimy, a na koniec coś  zasadzimy.

Plan prosty, łatwy i przyjemny. Taaaak jednak z tym intelektem trochę przesadziłam. 

Rozpoczęłam wyrywanie skromnych krzaków, okazało się, że czeka mnie karczowanie, tym bardziej stymulujące, że mamy tylko jedną łopatkę (wielkość trzonka ok. 30 cm).

Syna oddelegowałam do usuwania kamieni, które okazały się głównym składnikiem podłoża, a sama zmierzyłam się z korzeniami, które jak się okazało, były jak góra lodowa, czyli cztery-piąte wielkości pod powierzchnią. 
Powiem tylko, że po usunięciu, korzeni, kamieni i chwastów, myślałam, że nie doczekam pierwszych plonów.

Jako, że matką jestem już jakiś czas, co wiąże się z wysokimi umiejętnościami negocjacyjnymi, udało mi się zmodyfikować projekt warzywny. Syn zaakceptował  poprawki i stanęło na kwiatkach w ilościach hurtowych oraz  marchewkach, bo przecież przychodzą do nas króliki. Marchewki przełknęłam i udałam się z mężem do sklepu po kolorową florę oraz parę worów ziemi, w celu użyźniania.

Moja wiedza botaniczna jest raczej skromna, kwiatki kupuję na zasadzie urody, nazwy nie mają dla mnie znaczenia. Zakupiliśmy bagażnik kwiatków i po szkole przystąpiłam wraz synem do  sadzenia. Było zdecydowanie łatwiejsze niż karczowanie, ale jak skończyliśmy i klapnęłam na fotelu to miałam poważne wątpliwości czy wstanę.

Ponieważ okazało się, że spryskiwaczy w połowie ogrodu nie ma, a w drugiej są ale niestety po zimie nie działają, w desperacji zakupiłam dodatkowy wąż ogrodowy i dwie nasadki do spryskiwania i teraz latam i polewam. 

Aż mi trochę żal tych moich sąsiadów, narażonych na traumę koegzystencji z szaloną Polką, która uparcie łamie schematy. Tutaj bowiem albo ogródkiem zajmują się mali, okrągli, latynoscy ogrodnicy, albo wszystko schnie. Tylko, że nie ze mną takie numery. 
Poważnie myślę że jestem lokalną rozrywką. Co oni musieli myśleć  jak karczowałam ?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz