wtorek, 23 stycznia 2018

Mały przewodnik dla pragmatyków, czyli amerykańskie zakupy

Nie wychodząc za bardzo ze słodkiej atmosfery poprzedniego wpisu, pozachwycam się teraz zakupami. 

Na całe szczęście czarowne czasy kartkowe w Polsce należą do zamierzchłej przeszłości i obecnie w naszym kraju można bardzo fajnie powydawać pieniądze (oczywiście pod warunkiem, że ma się co). 

W Stanach zakupy też dostarczają kupę radości, O ile robi się je w odpowiednich sklepach. Czasami różnice w cenach mogą wprawić w osłupienie, które człowieka nie odpuszcza długo. 

Pamiętam nasze pierwsze zetknięcie ze sklepem z tych, które należy omijać szerokim łukiem. Oglądaliśmy łóżka i mój mąż myślał, że ta mocno wywindowana cena dotyczy łóżka, a to była cena kołdry. Do tej pory biedak ma lekką traumę.

Na szczęście dla wszystkich zainteresowanych (wliczając świnki), w miarę szybko zrobiliśmy rozpoznanie terenu i zaczęła się jazda bez trzymanki.

Na pierwszy ogień poszły sklepy zoologiczne. Stwierdzenie, że Amerykanie lubią swoje zwierzaki byłoby niedopowiedzeniem roku. W sklepach można kupić wyprawki prawie jak dla niemowląt, wliczając w to rożne wdzianka, na deszcz, śnieg i okazjonalne przebrania świąteczne, halloweenowe itd. 

Nas oczywiście najbardziej zainteresowały akcesoria dla świnek. W efekcie naszej lekkiej niepoczytalności futrzaki dorobiły się legowisk, których mogą im pozazdrościć wszystkie świnki w kraju i za granicą, a może nawet mała grupka dorosłych. Są mięciutkie, ciepłe, wygodne, a niektóre stylizowane nawet na normalne łóżka. Nasze tuczniki nie potrzebowały dużo czasu, żeby przekonać się do nowinek amerykańskich i teraz wylegują się na nowych tapczanikach w pozach, które nieustannie poprawiają mi humor. Szczytem rozpusty świnkowej jak dla mnie było odkrycie mojego starszego dziecka, że można kupić specjalny popcorn dla świnek, kin dla puchatych gryzoni z charakterkiem chyba jeszcze nie otworzyli, ale pewnie jest to tylko kwestia czasu.

Zostawiając świniaki wylegujące się w atmosferze totalnego relaksu skupmy się na emocjonalnych potrzebach kobiet: PERFUMY ! Okazało się bowiem, że (w co na początku nie mogłam uwierzyć), w Ameryce pewne marki są dużo tańsze niż w Polsce. Perfumy załapały się na tę listę (hurraaaa). Co ciekawe nie wszystkie, ale wystarczająco dużo, żeby uszczęśliwić każdą normalną kobietę (mimo moich niektórych pomysłów cały czas uparcie zaliczam się do tej kategorii).

Do pełni szczęścia ceny perfum okazały się bardzo kompatybilne z cenami ubrań (zwłaszcza jak były to te same firmy). Pod Nowym Jorkiem, w środku niczego znajduje się coś w rodzaju centrum handlowego. Przypomina malutkie miasteczko pełne sklepików. Jedyną różnicą są nazwy, dające nieźle po oczach: Gucci, Armani, Dior, Gap, Tommy Hilfiger itd.

Jeżeli ktoś myśli, że nie jest snobem, to gwarantuję, że w tym miejscu (przynajmniej na krótką chwilę nim zostanie). Mianowicie w zostaniu takowym pomagają ceny. W większości sklepów są po prostu dla  normalnych ludzi, trzeba tylko omijać butiki, gdzie w drzwiach stoi szarmancki ochroniarz i otwiera z uśmiechem drzwi, bo tam na bank torebka zaczyna się od kilku tysięcy dolarów w górę. 

Byliśmy tam dwa razy i za każdym razem wszyscy wracali lekko obłowieni i szczęśliwi jak świnie w deszcz. Tym razem był to deszcz zakupów (dla zainteresowanych miejsce nazywa się Woodbury).

A jeżeli ktoś lubi sobie osłodzić życie, no bo właściwie dlaczego nie, to myślę, że Ameryka jest w dosłownym tego znaczeniu krajem "słodyczami płynącym". 
Można tu znaleźć wszystko co kto lubi i jeszcze więcej. Bez dalszego wdawania się w słodkie szczegóły, żeby nikogo nie zemdliło, powiem tylko, że znalazłam tutaj oprócz standardowych m&m: karmelowe, truskawkowe, miętowe, kawowe, z masłem orzechowym, migdałami i cały czas odkrywam nowe.

Dodatkowo jest jeszcze ten nazywany przeze mnie "sezonowy szał". W zależności od pory roku sklepy oferują praktycznie wystrój całego domu w zależności od okazji. I nie chodzi tu o oczywiste bożonarodzeniowe akcesoria, ale także wiosenne, jesienne, zimowe, halloweenowe i na specjalne okazje, na przykład urodzenia dziecka. W praktyce można urządzać dom od nowa co dwa, trzy miesiące od podstaw.

No i oczywiście króluje Myszka Miki, według mnie powinna figurować na fladze amerykańskiej, jako symbol. Najfajniejsze w zakupach " myszkowych" jest fakt, że ubrania, dekoracje itd. z Myszką Miki można kupić praktycznie wszędzie, czasami w miejscach zupełnie zaskakujących, na przykład w aptekach. Uwielbiam apteki, oprócz standardowego medycznego asortymentu chyba najładniejsze zabawki widziałam właśnie tam (mam kartę stałego klienta, ciekawe dlaczego).

Kończąc patriotycznym akcentem, bardzo często trafiamy na artykuły z Polski, zwłaszcza na ceramikę, bombki, ogólnie wyroby szklane i nieśmiertelną Polską Kiełbasę !

1 komentarz:

  1. O taaaak! Zakupy w Ameryce są bosssskie! Szczególnie jeżeli kupujesz marki amerykańskie i nie włazisz do flagowego sklepu na 5th Ave tylko skromnie udajesz się do outletu. Bliskości Woodbury Ci zazdroszczę - mnie nigdy nie udało sie namówic mojego Ukochanego na taka wyprawę (on, niestety, po ponad 30 latach ma "lekki" przesyt - no i jest 100% facetem :-P ) i musze się zadowalać zdecydowanie mniejszym tego typu przybytkiem na Long Island, albo dużo powszechniej obecnymi sklepami sieci Century 21 (tez polecam - zdarzają się perełki, no i mają dział z rzeczami do domu!). Najbardziej bulwersujące z jednej strony (bo to jawna niesprawiedliwość!) a cieszące z drugiej (bo akurat ty masz to szczęście, że możesz z tego dobrodziejstwa skorzystać) jest porównanie cen. W outletach rzeczy kosztują (w wartościach bezwzględnych!) o połowę, a czasem więcej, mniej niż to co musiałabyś za taką rzecz zapłacić w PL, a tubylcy zarabiają przecież w walucie, która ma 3,5 raza większą wartość niż PLN!
    Już się nauczyłam przyjeżdżać z (prawie) pustą walizką :-).

    OdpowiedzUsuń