piątek, 22 grudnia 2017

Karp, czyli akcja z tasakiem

W celu podniesienia morale, które zaczęło nam podupadać w związku ze świętami na obczyźnie rozpoczęliśmy kampanię żywieniową w staropolskim stylu. 

Najpierw już zahartowani w bojach rozprawiliśmy się  z bigosem. Wyszedł nam tak samo pysznie jak jego poprzednik. Żołnierski gar mimo trudnej przeszłości poradził sobie z tematem.

Potem mój mąż rozpoczął dziki galop po sklepach w celu upolowania odpowiedniego mięsa. Dumny jak jaskiniowiec znalazł schab, powiedzmy, że karkówkę i coś co finalnie ma być boczkiem, choć tak naprawdę prawdziwym boczkiem nie jest. 

Jaka nasza kuchnia jest każdy wie, a już w święta szczególnie. Oprócz dań na osobnym talerzu powinien leżeć Sylimarol, no-spa i ziółka na wątrobę, zamiast tego stoją napoje wysokoprocentowe. 

Tu na chwile małe odejście od tematu. Ładnych parę lat temu, gościłam u siebie pare Holendrów w średnim wieku. Oboje bardzo zainteresowani Polską, zwłaszcza jedzeniem. Zaserwowaliśmy im taki "zestaw obowiązkowy", a Pan zażyczył sobie Polską wódkę. Pożądany napój dostał i wszyscy obecni panowie przy stole pokazali mu jak ja powinien pic "raz, dwa i chlup do dna". Pan miał inną koncepcje, sączył wódkę, mililitr po mililitrze krzywiąc się przy tym straszliwie. Całe towarzystwo usiłowało go przekonać żeby zmienił sposób picia, daremnie. Pan stwierdził, że my Polacy nie umiemy pić (tak jasne), on za to umie bo alkoholem trzeba się delektować, a nie tak "chlup w dziób". Na swój sposób wypił kieliszek, męczył się straszliwie, aż żal było patrzeć, dokładki odmówił. Jakoś mu to delektowanie słabo poszło.

Wracając do polskich potraw, postaraliśmy się o karpia. Tu jak zwykle uratował nas polski sklep. Zamówiliśmy rybkę z odpowiednim wyprzedzeniem, przytomnie poprosiłam o karpia, który już pożegnał się z życiem, bo u nas nie ma nikogo kto mógłby go zabić, a jakoś nie planuję zakładania akwarium w łazience. 

W oznaczonym terminie stawiłam się w sklepie i dostałam dwa karpie, choć może opis jest za delikatny, były to raczej wielkie monstra, a nie niewinne rybki. Przytargałam do domu to cudo i stwierdziłam, że skoro robię całą resztę do przygotowania karpika wykorzystam pierwszego członka rodziny, który mi się nawinie. Pechowo dla mojego starszego dziecka, przybyło do domu pierwsze. 

Wyłożyłam ryby, wyjaśniłam fachowo co trzeba z nimi robić. 

Jak to pokazują w bajkach "godzinę pózniej" obie śmierdziałyśmy jak karpie, a kuchnia wygladała jak miejsce morderstwa piłą ze szczególnym okrucieństwem. Powiem tylko, że po oskrobaniu najlepiej sprawował się tasak. 

Po skończeniu filetowania moje dziecię spojrzało na ryby, kuchnie i na mnie i spytało cienkim głosem: " To Dziadziuś to dobrowolnie robi co roku ?" Ano robi, tylko teraz na mniejszą skalę i na innym kontynencie. Całe szczęście, że śledziki kupuje się gotowe. 

Podsumowując, przygotowania do Świąt idą pełną parą. Teraz jeszcze tylko trzeba się postarać o prawdziwie świąteczny nastrój, a tego jak wszyscy wiemy niestety nie można kupić.


2 komentarze:

  1. 😁
    Ja z karpiem walczyłam dzisiaj. Juz w formie jadalnej (w galarecie) stoi na parapecie. Śledzik gotowy, ciasta upieczone. Jeszcze tylko miesiwa (juz przygotowane - tylko poddać obróbce cieplnej)..:


    Jakie to strasznie męczące Święta..::

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pod wrażeniem ! Zaimponowałas mi ciastami, do marynowania mies właśnie sie przymierzam. ☺️😒😌🌲😍😋😊

    OdpowiedzUsuń