poniedziałek, 21 stycznia 2019

Dogoterapia i masaż aury, czyli trochę szaleństwa bez metody

Zapowiadana burza śnieżna nie nadeszła. Aczkolwiek amerykańscy drogowcy z dumą mogli stwierdzić, że zima ich nie zaskoczyła bo puścili w miasto odśnieżarki. 
Środek nocy "burzowej", śniegu brak, mrozu brak, nawet deszczu nie ma, a tu po ulicach jeżdżą pługi i usiłują coś zgarnąć. 
Biorąc pod uwagę, że psie niespodzianki właściciele karnie zbierają do woreczków, to mogli liczyć tylko na jelenie.


Jak przejechali pierwszy raz, nie byliśmy w stanie z mężem w to uwierzyć, zatem jak jechali drugi, (żeby oczyścić dwie strony ulicy najwyraźniej), z ciekawości staliśmy w oknie jak te sierotki w piżamkach w środku nocy, podziwiając inicjatywę dzielnych służb drogowych.
Wyglądało to trochę jak to oranie pola podczas powodzi ze starego kawału. 
Jak ktoś tego nie widział, to nie uwierzy.

W międzyczasie ciekawe rzeczy dzieją się również za dnia. 
Remont piwnicy trwa, koniec przewiduję w lutym, (przyszłego roku). 
Dbając o swoje zdrowie psychiczne, zdecydowałam się konsekwentnie panów ignorować.
Naiwnie myślałam, że na pięterku jestem bezpieczna, do czasu. 

Pewnego razu wstawałam z łóżka i spotkałam się w oko w oko z jednym z fachowców. 
Przez chwilę mój mózg odmówił akceptacji faktu, że ktoś może patrzeć mi w oczy, przez okno, na pierwszym piętrze bez umiejętności lewitacji.
Okazało się, że może, facio stał na wielkiej wywrotce, do której usłużni koledzy wrzucali rury, gruz i całą resztę bliżej niesprecyzowanych materiałów, które wydobyli z czeluści piwnicznych. Tyle tego było, że dziw, że nie znaleźli szczątków mamuta.

Facecik zamarł, a ja pogratulowałam sobie, że mamy zimę i mój strój nocny spełnia wszystkie wymogi przyzwoitości. 
Dobrze, że nie zdecydowali się na ten remont w największe upały, bo wtedy widoki mogłyby być zgoła inne, niekoniecznie lepsze, ale może bardziej stymulujące do szybszego zakończenia prac budowlanych i oddalenia się w popłochu.

Kiedy już, co prawda lekko ogłuszona, ale wciąż przytomna, zaczynam sądzić, że ogarniam sposób myślenia Amerykanów, dzieje się coś co uświadamia mi, że jeszcze mi do tego stanu daleko. 

Moja córka ma obecnie w liceum egzaminy semestralne. 
Te zimowe to jeszcze jak cię mogę, ale letnie, które są organizowane tuż przed wakacjami to jest prawdziwa masakra.
W zimie dzieciaki jeszcze funkcjonują siłą rozpędu, a taki maraton, jakoś specjalnie je nie wykańcza, zwłaszcza, że potem mają tydzień ferii na regenerację.

Prawdziwy problem zaczyna się w czerwcu, kiedy tuż przed wakacjami, wymęczone dzieciaki są zmuszane do takiej samej rozrywki. 
Ktokolwiek to wymyślił, prawdopodobnie był zmuszany do nauki w największe upały bez dostępu do wystarczającej ilości płynów.

I teraz cała populacja licealistów cierpi w milczeniu.
Jak można sie domyślać, tym wydarzeniom towarzyszy kupa stresu. 
I okazuje się, że Amerykanie znaleźli na to sposób, zamiast zmienić trochę harmonogram egzaminów, (rozwiazanie najwyraźniej zbyt banalne), przyprowadzają do szkoły psy.

Powiedziałabym, że to bardzo chwalebne przedsięwzięcie, aczkolwiek jakoś nigdy nie wpadłam na pomysł, że młodzież licealna potrzebuje dogoterapii w czasie sesji egzaminacyjnej.
Jak zaczęły się egzaminy, codziennie w szkole meldowały się psiaki razem z trenerami, których jedynym zadaniem było wylizanie maksymalnie dużej ilości znerwicowanych nastolatków. 
(To znaczy to było zadanie psów, a nie trenerów oczywiście).

Jak przybytek wiedzy wizytowały golden retrievery i labradory rożnych kolorów, rozumiałam sens, (pewnie sama reflektowałabym na takie odstresowanie), ale jak pojawiły się dobermany, lekko zwątpiłam.
Obiektywnie były piękne, rasowe i świetnie wytresowane, ale nie wiem czy skłonne do spontanicznego okazywania uczuć w sposób bezpieczny dla otoczenia. 
Szcześliwie dla wszystkich nikogo nie zjadły, ani nawet nie nadgryzły.
Moje dziecko zrobiło sobie zdjęcia ze wszystkimi psimi terapeutami.

A w ramach transcendentalnej rozrywki dzieciaki mogły zażyć specjalnego masażu skroni i aury. Panie stały i masowały aurę, wykonując egzotyczne ruchy rak przed twarzą młodych geniuszy, a następnie przechodziły do formy bardziej tradycyjnej czyli dotyku całej głowy i twarzy. 
Efekty zarówno psiego lizania jak i masowania aury bedą wiadome za parę dni.

Już teraz wiem, dlaczego jestem taka spięta, po prostu nikt jakoś nie chce masować mojej aury, prawdopodobnie już nieźle nadwątlonej życiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz